czwartek, 30 kwietnia 2009

Dzieci szybko się uczą

Czasem zdarza mi się machnąć ręką na dobre maniery przy stole i pozwalam Asi obejrzeć bajkę podczas jedzenia po powrocie ze szkoły zupy (do drugiego dania zasiadamy już rodzinnie). Bo od czasu do czasu Asik potrafi mnie podejść po prostu, a ja nie zawsze umiem jej odmówić.
Wczoraj zapytała słodziutko, czy mogłabym jej tę bajkę pozwolić jednak obejrzeć, namawiając mnie tym samym do zrezygnowania z oglądania jakiegoś tam programu "pomądrzającego". Nie za bardzo miałam chęć na to, ale córka błyskotliwa jest (moja krew oczywiście ;)) i zażyła mnie moim własnym ulubionym argumentem: "Mamusiu, puść mi, proszę, tę bajkę i zajmij się czymś w swojej Dziupli, bo...musisz od telewizora odpocząć".

środa, 29 kwietnia 2009

Szkocja - cz.1

Witam Was serdecznie po powrocie z wypadu na wyspy, szkoda, że stanowczo zbyt krótkiego.
Lot minął spokojnie, nawet przespać nieco udało mi się mimo ryku silników i wątpliwości przyszłego zięcia. Nie był to mój pierwszy w życiu lot, ale poraz pierwszy poznałam zwyczaj oklaskiwania przez pasażerów umiejętności pilota, który bezpiecznie posadził maszynę. Jak tylko koła sięgnęły pasa startowego rozległy się gromkie brawa i okrzyki radości. Sympatyczny to rodzaj podziękowania za szczęśliwy lot.
Glasgow przywitało nas nieco pochmurną aurą, z przebłyskami słońca, które nawet trochę przygrzewało. Po szybkiej odprawie udaliśmy się odebrać wypożyczony samochód i ruszyliśmy do Hamilton, do Ulci, która już nie mogła się nas doczekać.

Pogoda pozwoliła na kilka dość udanych zdjęć zza szyby




Przed halą lotniska



A oto nasze szkockie autko



Czas w dalszą drogę



Dostojne szkockie radary




Cdn.

Pozdrawiam Was serdecznie,

sobota, 25 kwietnia 2009

Nowy wózek

Do lekarza nie poszłam. Po pierwsze wczoraj ból gdzieś się zapodział i ulgę niesamowitą odczułam, po drugie doszłam do wniosku, że nie chcę psuć sobie radości z wyjazdu. Pójdę do przychodni jak wrócę. Podejrzewam od dzisiejszego wieczora, że przyczyną nawrotowych bóli jest po prostu stres, bo guz na czole maleje i nie już tkliwy. Tylko skąd on się tam wziął? przecież mój małżowin nie jest bokserem i raczej nie śniło mu się, że jest na ringu...
Z tego wszystkiego, co się ze mną ostatnio działo zupełnie zapomniałam pochwalić się nowym nabytkiem dla Asiolka. Otóż moje dziecię zafasowało nowy wózek. W poprzednim jeździła trzy lata i zwyczajnie już z niego wyrosła, więc nie było nad czym specjalnie się zastanawiać. Przejrzałam sporo ofert i ostateczny wybór padł na Maclarena Techno XLR, jako że wyjątkowo duża to parasolka, a i cena za model z r. 2007 z full wypasem stosunkowo przystępna, w porównaniu z mniej więcej dwukrotnie wyższą za te wózki z kolekcji 2008 czy 2009. A różnica między nimi naprawdę niewielka i polega w zasadzie na obszyciu krawędzi taśmą odblaskową i odblaskowych kołpakach. Ja w każdym razie nie wyłapałam żadnych istotnych.
Jedyne nad czym zastanawiałam się to to, czy nabyć spacerówkę, czy może raczej wózek aktywny. Przeciw temu ostatniemu skutecznie przemówił przede wszystkim fakt, że Asia głównie jeździ autem i chodzi, a także cena, co najmniej 10-krotnie wyższa od ceny parasolki. Nie było więc sensu wydawać i tak na chwilę obecną nieosiągalnej dla nas w prosty sposób kasy.
Wniosek na wózek ocalał niepodbity w NFZ nawet, bo postanowiłam poraz pierwszy w życiu, w kwestii refundacji zakupów, skorzystać z Asiolkowego subkonta, na którym zresztą pieniążków jest akurat jak w sam raz. Mam nadzieję, że to tematu wózka aktywnego nigdy nie będę musiała wracać, ale kto wie, co jeszcze się wydarzy...? W razie czego mam cały czas aktywne dofinasowanie z NFZ. Na chwilę obecną za te 1800 zeta mogłabym nabyć dla Asi wyłącznie "szkielet" innego Maclarena dopuszczonego specjalistycznym atestem do sprzedaży w sklepach medycznych. Chcąc natomiast wyposażyć ów wózek w budę, kosz na zakupy, osłonki na pasy bezpieczeństwa i ochraniacz przed zimnem na nogi oraz w folię p/deszczową musiałabym wydać dodatkowo ok. 1400 złotych, a naszym wóziu za niecałe tysiąc jest już wszystko. No i podoba mi się o wiele, wiele bardziej. W Maclarenie Majorze podoba mi się jedynie podnóżek.;)
A oto nowa karoca Myszeczki:




Komentarz Asi po pierwszej przejażdżce: "W końcu mi się wygodnie wózkiem jeździ".
Od siebie zaś dodam, że prowadzi się go lekko i wygodnie, dobrze sprawuje się na żwirowej drodze, zatem polecam.


Pozdrawiam Was serdecznie i życzę Wam udanego łykendu,

piątek, 24 kwietnia 2009

Z dodatków za free ;)

Cześć.
Przez te diabelne bóle głowy ostatnio znów po nocach siedziałam i grzebałam sobie w swoim ukochanym programiku, przygotowując kolejną partię fotek do wywołania. I tak pomyślałam sobie, że mogę czasem podzielić się z Wami swoimi wypocinami, więc szukajcie niespodzianek, jeśli chcecie.
Jeśli podoba Ci się poniższa fotka, kliknij na nią i zassaj sobie gotowca (1800x1200 px, 300 DPI), umożliwiającego wywołanie całkiem przyzwoitej odbitki w formacie 10x15. Skomponowałam go z dodatków udostępnionych za free, lecz autorów nie podam, ponieważ nie jestem w stanie ich ustalić.




Jak już wstawicie w ramki swoje fotki, to pochwalcie się, proszę, gotowa pracą.
Pozdrówka, buziaki,

środa, 22 kwietnia 2009

Stare łuski były the best. Dygresja n/t Cool Club

Ostatnio obiecałam napisać o nowych łuskach korygujących niefizjologiczne ułożenie/ustawienie stópek Asi i mających chronić je podczas chodzenia przed wszelkimi urazami. Słowo się rzekło, kobyłka u płota...przechodzę więc do meritum.
Łuski zostały wykonane w łódzkim SOL CTO, przez panią Madzię Podlecką, która zresztą z powodzeniem wykonała poprzednie łuseczki dla Myszki. Asia chodziła w nich jakieś dwie godziny wczoraj, dziś odbębniła w nich pracowniczą dniówkę. Poza zaczerwienieniem na jednej łydce, powstałym podczas zabawy na klęcząco, nie zauważyłam nic innego, co mogłoby zaniepokoić. Wydaje się więc zatem, że konieczność zeszlifowania nieco górnej części to jedyny mankament, którego zresztą spodziewałam się. Łuskę do poprawki odeślemy za kilka-kilkanaście dni dopiero, gdy będą już potrzebne do wykończenia łusek na noc. Będą one wykonane na podstawie odcisków Asiolkowych nóżek, na szczęście jeszcze nie wyrzuconych. Dzięki temu nie będziemy musieli ponownie podróżować do Łodzi.
Tak jak się spodziewałam historia koło zatoczyła i znów powstał poważny problem z zakupem butów do nowego modelu łusek. Powiem więcej - to tragedia. Zdążyłam obskoczyć kilka sklepów i poza półtrampkami w Smyku nie znalazłam żadnych sensownych butów. Sensownych w kwestii numeracji. Na same łuski udało mi się wcisnąć dopiero nr 30, a Asik nosi 24-25. Pomijając fakt, że nóżki zakute w łuski potrzebują w butach więcej miejsca niż same łuski, to może dałoby się to przeżyć w przypadku półbutów, ale już jeśli chodzi o sandałki, to szkoda gadać. Nie dość, że z konieczności finansowej przede wszystkim (dopłata do łusek po korzystnym dofinansowaniu przez NFZ to dla nas kilkaset zeta) łuski są dwa numery większe, to jeśli dołożyć do tego sandałki za duże o kolejne dwa, to po prostu płakać się chce. Jak to dziecko wyglądać będzie? A co z chodzeniem? Dramat. Asia miała chodzić lepiej, a chodzi gorzej, przede wszytkim na palcach. Być może musi nauczyć się chodzić w nowym sprzęciku, a może to raczej kwestia tego, że stare łuski umożliwiały Asi zginanie stóp w paluszkach, a te nie i diabli wezmą wypracowany wzorzec chodu? Czas dopiero pokaże. W każdym razie na chwilę obecną nie przedstawia się to ciekawie, bo Myszka o wiele częściej przewraca się, a ja patrząc jak poraz kolejny się po upadku podnosi myślę sobie, że wielka szkoda, że SOL zamiast po prostu dołożyć do swej oferty nowości, całkowicie ją zmienił. Przecież to, co dla jednego jest dobre dla drugiego już takie być nie musi...
Nowe stworzyły dla nas jeszcze jeden problem. Póki co w ogromnym trudem wciskam Asiowe nóżki w wynalezione w odpowiednim momencie i to całkiem przypadkiem trzewiki zakupione (większe rzecz jasna) na zaś przy okazji zakupów do starych łusek. Pani w szkole nie poradzi sobie z tym za żadne skarby świata, więc nie ma mowy o zmianie obuwia. Pozostają wprawdzie półtrampki, ale co z tego, skoro czasem leje, a i noszenie przez tyle godzin nieprzewiewnego obuwia jest niezdrowe...? Szkoda wielka, że Cool Club, w ktorym pokładałam nadzieję, sprawił zawód i zapomniał o dzieciach z wysokim podbiciem. Tym razem nie znalazłam w Smyku ani jednego modelu obuwia o odpowiedniej tęgości, z wszytymi od wewnętrznej strony zameczkami ułatwiającymi wkładanie.
Z uwag dodatkowych, dla wielu całkiem nieistotnych, dodam kulejącą, moim zdaniem oczywiście, estetykę wykończenia. Po pierwsze uważam, że poduszeczka chroniąca goleń przed wrzynaniem się paska jak dla mnie powinna być w tym samym kolorze. Nic nie poradzę na to, że mam lekkiego świra na punkcie doboru barw. Po drugie pasek ów jest za krótki - po zapięciu łusek na nóżkach część rzepa pozostaje odsłonięta. Rzep oczywiście jest biały i wcale ładnie taki wystający spod rózowego paska ładnie nie wygląda, a poza tym z doświadczenia wiem, że po kilkunastu dniach zabawy w piakownicy czy na trawniku zaczyna nabierac nieestetycznego wyglądu - szarzeje, a złapane trawki i inne paprochy są niezwykle trudne do usunięcia.
No dobra, poczepiałam się, teraz zapraszam do obejrzenia tego cuda.




Pozdrówka serdeczne,

wtorek, 21 kwietnia 2009

Życie nie daje nam tego, czego chcemy, tylko to, co dla nas ma...

Tak trudno powstrzymać się, pisząc tego bloga, od osobistych wynurzeń...Jakoś udawało mi się to do tej pory, ale dziś...Intuicja podpowiada mi, że skoro piszę ten blog nie tylko o Asi, ale i dla niej, to pewnych spraw nie mam prawa pominąć - cokolwiek dzieje się w naszej rodzinie, to dotyczy bezpośrednio jej samej. Mojej małej dziewczynki, ktora jeszcze przez wiele lat będzie potrzebowała troski ze strony rodziców i rodzeństwa.
Nie wiem, jak dalej potoczy się moje życie, wiem tylko jedno: boję się jak nigdy i niczego dotąd...I wcale nie o mnie chodzi, bo myśl o śmierci samej w sobie nie wywołuje we mnie tego uczucia, a o Asię...i chyba tłumaczyć nie muszę...
Od dawna miewam bóle głowy, takie co jakiś czas, nieregularnie, ale trwające kilka dni z rzędu, z towarzyszącym rozsadzającym bólem gałek ocznych i światłowstrętem. To migrena, myślałam, a mój małżowin droczył się ze mną, że migrenę to może mieć księżna angielska, a mnie zwyczajnie łeb na...a. Jakiś czas temu poddałam się badaniu w kierunku jaskry, gdyż była to możliwa przyczyna moich dolegliwości, zresztą z uwagi na wadę wzroku pilnuję wizyt u okulisty. Mogłabym sądzić zatem, że cierpienia dopadają mnie z przemęczenia lub z powodu zaburzeń krążenia, ale wczoraj, w kolejnym dniu zmagań z dotkliwym ćmiącym, a chwilami pulsującym bólem, przerywanym uczuciem przywołującym skojarzenie z pracą młota pneumatycznego, odkryłam po jednej stronie czoła, tuż nad skronią, zgrubienie. Taki guz po prostu,bolący pod leciutkim naciskiem, którego - jestem pewna - wcześniej nie było. Nie przypominam sobie zresztą, bym w ostatnim czasie uderzyła się...Jeśli dołożyć do tego przejściowe wprawdzie, ale jednak, problemy z wysławianiem się, kłopoty z pamięcią...
Przede mną wizyta u lekarza. W piątek dopiero, bo wcześniej miejsc już nie było. Na sobotę mam zaplanowany lot do Szkocji i zamiast cieszyć się na spotkanie z córą, udręczam się wynikami otrzymanymi po wrzuceniu w google hasła "bóle głowy". Ech...
Trzymajcie się, kochani,

SOL - przymiarka łusek i wkładki ortopedyczne

Dziś mijają dwa tygodnie od naszej drugiej już w krótkim czasie bytności w SOL-u, a ja nie zdobyłam się, by choć kilka słów n/t napisać...Czas zatem najwyższy, bo wkrótce okaże się, że już niewiele pamiętam.
Wizytę umówiłam nie tylko na przymiarkę łusek, lecz także na dopasowanie wkladek do bucików. Na miejscu okazało się, że nie zostało to odnotowane, co nie zmartwiło mnie, a zezłościło. Tym bardziej, że usiłowano wmówić mi, że o wkładkach nic nie wspominałam. Pani sprawująca kontrolę nad kalendarzem musiała w obłokach chyba bujać podczas naszej rozmowy telefonicznej, bo trudno uwierzyć w jej przekonanie, że uwielbiamy ponoszenie kosztów na dublowanie wizyt u nich, zamiast wszystko załatwić podczas jednej. Na szczęście (dla mojego zdrowia i reputacji firmy) wyjechaliśmy z wkładkami i to do butów, które zakupiłam dla Asi wg własnego uznania, choć zgodnie ze wskazówkami pana Pawła.
W tym miejscu bardzo serdecznie dziękuję panie Pawle za czas, jaki pan nam poświęcił, choć wcale nie musiał. Było już po godzinach pańskiej pracy, a jednak zadbał pan o to, by zadowolenie z usług firmy nie opuściło mnie i bym nadal czuła się ważnym i szanowanym klientem. Dziękuję także za dostarczoną na czas oczekiwania na wykonanie wkładek rozrywkę, przede wszystkim w imieniu Asiolka i jej taty.
Jak wspomniałam buty do wkładek wybrałam sama. Trochę obawiałam się, czy będą odpowiednie i czy nie okaże się, że mój wielodniowy trud ich nabycia nie pójdzie na marne, tym bardziej więc ucieszyłam się, że nie jesteśmy skazani na paskudne Aurelki. Do modelu nie mam większych zastrzeżeń, ale do ich kolorystyki, która obok wykończenia ma wpływ na wrażenia estetyczne, owszem. Nie do przyjęcia jest dla mnie połączenie granatu z kolorem biegunkowym, jak określił go kiedyś synek mojej koleżanki. No jak takie sandałki założyć do letniej sukieneczki w pastelowych barwach dajmy na to? Czasem zastanawiam się, czemu producenci obuwia ortopedycznego nie podążają za kanonami mody. Czy to tak trudno dobrać estetycznie kolory i w jakiś sposób te buty ozdobić, tak, by dziecko z przyjemnością a nie ze wstrętem je nosiło? Dlaczego rodzic jest pod presją pytania "Czy pani chce, by buty spełniały swoją rolę, czy chce pani ich ładnego wyglądu"? Jestem przekonana, że da się połączyć jedno z drugim, tylko trzeba chcieć traktować klienta niepełnosprawnego tak samo, jak każdego innego. Może gdyby projektant wyobraził sobie, że jest takim właśnie klientem i właściwie wyboru żadnego nie ma...
No nic. Przed chwilą odebrałam nowe łuski, więc mówię: do następnej notki, w której zrecenzuję wstępnie ten całkiem nowy dla nas produkt i wrzucę fotki, a i chodzeniu bez łusek zapewne coś wspomnę.
A oto, jak moje dziecię wraz z tatusiem zabijali czas oczekiwania na wykończenie wkładek:



Miłego dnia,

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Dzień Dziecka - pomysł na prezent

Do czerwcowego święta naszych dzieci jeszcze dość daleko, ale o prezentach dobrze pomyśleć już dziś. Na jednym z portali natrafiłam na sympatyczną propozycję podarku dla miłośników klocków lego.
"Klockowa empetrójka, tak jak pozostałe gadżety z serii Lego Digital Blue nie jest zbudowana z prawdziwych klocków, a jedynie słynne klocki Lego swym wyglądem naśladuje. I choć odtwarzacza nie da się rozłożyć (chyba że młotkiem) to można go użyć do budowy - nasadzić na wierzch lub pod spodem innych klocków.
Jako odtwarzacz MP3 nie oferuje zbyt wiele: 2 GB pamięci, niewielki wyświetlacz LCD, wbudowaną baterię na ok. 8 godzin odtwarzania plików MP3 i WMA. Złącze mini-USB (USB 2.0) i słuchawkowe mini-Jack. I tyle. Młodszym dzieciom może się spodobać ze względu na skojarzenie z klockami. Starsze chyba wolą iPody.
Odtwarzacz dostępny będzie latem w dwóch wersjach kolorystycznych (dla dziewczynek różowa), za ok. 40 dolarów."




A może słuchawki? "Panda, pszczółka, biedronka oraz świnka - słuchawki dokanałowe w takich kształtach oferuje firma Vedia. Według danych producenta wszystkie urządzenia Cutedoks posiadają czułość rzędu 93 dB (+/- 3dB). Zastosowano w nich membranę 9,2 mm, z pasmem przenoszenia na poziomie 20 ~ 20.000Hz. Ponadto w zestawie wraz ze słuchawkami znajdują się wymienne końcówki silikonowe."



Życzę trafnych wyborów, udanych zakupów i radości milusińskich z prezentów.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Wielka Sobota

Odmiennie do lat minionych wyjątkowo szybko uporaliśmy się niemal ze wszystkimi pracami i już ok. 13-tej Asia mogła łapnąć koszyczek, by wyruszyć do kościoła. Mnie pozostało tylko sałatkę doprawić i ugotować żurek na proszony na następny dzień świąteczny rodzinny obiad, więc nie spieszyliśmy się z powrotem do domu, szczególnie, że pogoda dość dopisywała - co prawda raczej chłodno było, ale za to bardzo słonecznie.
Ten brak pośpiechu nie opłacił mi się za bardzo. Gdybym poświęciła więcej czasu zupce, z należytym namaszczeniem zajmując się kolejnymi etapami jej gotowania, to może nie usłyszałabym od teścia komplementu ??? "Ten żurek smakuje tak samo, jak "winiary"...?
Image Hosted by ImageShack.us



A oto zwierzątka, które uchwyciłam w obiektywie w pobliżu naszego domu. Trochę kiepska ta fotka, ale z samochodu robiona była, a i sarny przestraszone nieco wzięły już odwrót.



Pozdrawiam serdecznie i do...nastepnej notki, hi hi.

Wieczorne rozważania

Asia leży już w łóżku i zastanawia się na głos:
- Mamusia mi czyta przed snem, i Aga mi czyta, i Ania też...a tatuś opowiada bajki. Hmmm...jaki z tego wniosek?

No? Jaki?
Image Hosted by ImageShack.us

Mazurek "Słodka krówka"

Hejka, kochani, jeszcze świątecznie.
Wreszcie znalazłam chwilkę, by cokolwieczek napisać. Zacznę od pochwalenia mojej najmłodszej podkuchennej, która dzielnie, z radością i ogromnym zapałem pomagała w przygotowywaniu świątecznych smakołyków. Jak zwykle najchętniej jajka obierała i cebulę, już mistrzostwo w tej dziedzinie osiągnęła, ale wielką frajdę sprawia jej także pieczenie ciast. Najtrudniejsze i niebezpieczne czynności wykonuje, oczywiście, ktoś starszy, a Asik przygląda się im tylko bardzo uważnie zadając wiele pytań, ale wiele potrafi już zrobić sama. Np. wylizać naczynia z kremów. darmowy hosting obrazkówAsiolkową domeną jest także ozdabianie wypieków.
Dziś pokażę Wam mazurek made Asia i spółka, czyli ciacho wyczarowane z pomocą Agnieszki, starszej siostry.




Wiem, wiem...święta już za nami prawie, a ja tu z przepisem wyskakuję, ale namawiam serdecznie na skorzystanie z niego w przyszłym roku, bo jest naprawdę smaczuśny.
Pozdrowionka cieplutkie i do następnej notki (jak nie zasnę podczas czytania Myszce do snu, to jeszcze dziś się pojawi),

czwartek, 9 kwietnia 2009

Życzenia wielkanocne dla Was

Kochani!

Niech króliczek przyniesie Wam w prezencie to,

czego najbardziej pragniecie.

To COŚ nie musi być ani widoczne, ani dotykalne, może nawet nie pachnieć,

ale niech będzie czymś bez czego nie można i nie warto żyć...




środa, 8 kwietnia 2009

Kontrolna urodynamika u dr Leśniak w Łodzi

Wczorajszy dzień był pełen wrażeń i adrenaliny, której poziom podnosił mi się z każdym przejechanym do Łodzi kilometrem. Strachulca po prostu miałam przed badaniem urodynamicznym i konfrontacją z dr Leśniak. Nie dość, że całe pół roku później mieliśmy się pojawić, to na dodatek trzeba było w końcu przyznać się, że na własną rękę, intuicją się kierując, zmniejszyłam zaleconą dawkę driptanu i częstotliwość cewnikowania. Obawy miałam wzmożone, ponieważ na wykonanym kilka dni wcześniej USG wyszło, że Myszka ma poszerzone kielichy nerkowe i nie było pewności, czy to tylko efekt mocnego wypełnienia pęcherza, co konieczne było do badania, czy może początek problemów z nerkami. A pewności było brak, ponieważ kielichy powracają do stanu pierwotnego bardzo powoli, o czym zresztą do tamtego dnia nie wiedziałam. Za to teraz wiem także i to, że kolejne USG musimy zrobić w porze cewnikowania, a nie przetrzymywać dziecko aż trzy godziny.
Na początek wizyty pani doktor zebrała wywiad n/t ( m.in. wyników posiewów z moczu, bo ważna to informacja, czy głównie jałowe były), w którym przyznałam się do samowolki i choć nie zbeształa mnie ani jednym słowem wcale z ulgą nie odetchnęłam. Rozgrzeszona poczułam się dopiero po badaniu urodynamicznym. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, więc opuściliśmy Centrum Zdrowia Matki Polki szczęśliwi, jedynie z zaleceniem, by zwiększyć do 1/2 tabletki dobową dawkę driptanu, jeśli taka potrzeba wyniknie z obserwacji Asiolkowej fizjologii.
Drugim punktem "zaczepnym" w Łodzi był SOL CTO, ale o tym napiszę w następnej notce. Teraz tylko pochwalę się jeszcze, że Asia od kilkunastu dni coraz częściej domaga się posadzenia na tronie, co bardzo mnie cieszy. Wprawdzie zazwyczaj bywa to tak, że woła siku a kupsztal leci albo odwrotnie, ale i tak napawa to optymizmem. Najważniejsze, że odczuwa potrzebę wypróżnienia się, bo to całkiem przyzwoicie rokuje na przyszłość.



Pozdrówka serdeczne i do kolejnej notki,

piątek, 3 kwietnia 2009

"Niezwykłe" spotkanie

Spotkanie miało miejsce w pierwszy wiosenny łykend. Wiosenny kalendarzowo aurą raczej późną jesień przypominał, ale jak humory dopisują, to ani zimnica ani deszczuycho za oknem nie przeszkadzają. Czas spędziliśmy milutko, szczególnie już po uśpieniu dzieciaków, hi hi. I wcale nie powiem, że towarzystwa dotrzymywała nam jedna taka rodzinka, tylko wprost wyjawię o kogo chodzi i nawet odeślę do nich. A co? Zajrzyjcie na bloga Kai, to dowiecie się co ona pisze o tym samym zlocie i co robili, gdy ich u nas nie było.
A tymczasem zapraszam do obejrzenia fotek:

Motylkowe Wróżki, czyli Asia i Ola




Przednia zabawa, czyli przebieranki



W cyrku, czyli śmiech to zdrowie



PS. Tytuł notki zerżnęłam bezczelnie z notki Kai. A co mi tam. Kaja, myślę, wybaczy, gdy dowie się, że weny mi brak. Mam taką, znaczy się, nadzieję.

Pozdrawiam raz jeszcze i życzę Wam udanego weekendu,

W szkole jakby lepiej

Hej, hej.
Tak mi jakoś nie po drodze ostatnio z blogasem. Chyba zbyt słabowita po wyjątkowo długiej zimie jestem, by z werwą stukać w klawiaturę, no i zaległości się nawarstwiły, niestety.
W poprzedniej notce obiecałam poruszyć temat szkoły i napisać o pewnym wydarzeniu sprzed niemal dwóch tygodni. Teraz będzie o przypadkowym zupełnie spostrzeżeniu dokonanym w szkole, reszta potem.
Tak ze dwa, a możliwe, że i trzy tygodnie wstecz, co zresztą znaczenia żadnego nie ma, przy okazji dopełniania formalności w zw. z pierwszą klasą, wpadłam nieoczekiwanie do Asiolkowej klasy. To, co ujrzałam wprawiło mnie w osłupienie i dało wiele do myślenia.
Otóż przy jednym ze stolików siedziała moja Myszka "modląc się" nad zeszytem ćwiczeń, zaś obok niej pani A.(nauczyciel wspomagajacy) z miną wyjątkowo znudzonej okolicznościami damy. Zdążyłam odbyć krótką rozmowę z wychowawczynią klasy zanim zostałam zauważona przez panią A. Jej reakcja wprawiła mnie w zachwyt nad jej (pani znaczy się) inteligencją i w jeszcze większe osłupienie. Pani bowiem poczęła wskazywać palcem do rządzenia na Asię, patrząc jednocześnie na mnie z tryumfem w oczach - "No i widzi pani? Ona nic nie robi!".
Podeszłam do stolika, zachęciłam dziecię do wysiłku i w ciągu dosłownie ośmiu minut owo leniwe dziecko zrobiło kilka działań, nad którymi nie wiedzieć ile czasu wcześniej siedziało, z zazdrością spoglądając na bawiących się koleżanki i kolegów.
Mam nadzieję, że i pani ta, wygenerowana przypadkowo, sytuacja dała do myślenia. Przekonam się jutro, gdy zajrzę do kasiążek. W każdym razie dziwnym zbiegiem okoliczności Asik przestał przynosić uwagi w rodzaju "Proszę pani, Asia dziś nie chciała pracować. Nawet ołówka nie chciała wziąć do ręki", za to bardzo często wraca ze szkoły z serduszkiem przyklejonym w nagrodę na bluzie, a w dzienniczku zaczęly pojawiać się pochwały, np. "Dziś Asia narysowała piękną panią wiosnę" czy "Asia dziś bardzo ładnie pracowała na rewalidacji". Szkoda, że tak trudno bylo o to od początku roku szkolnego...
Pozdrawiam Was serdecznie, życzę miłego wieczora i do następnej notki. Teraz lecę poczytać mojemu kochanemu Mycholkowi,