czwartek, 4 marca 2010

Marazm już za nami?

Po kilkunastu wiosennie rozleniwiających dniach znowu mamy mrozik, który na szczęście nie przeszkadza ptasiemu bractwu w zakłócaniu ciszy radosnym świergoleniem. Dziś nawet niewidziany od jesieni dzięcioł głośnym waleniem w pień pobliskiego drzewa oznajmił, że oto już jest i wara konkurentom od tego miejsca. Tak, tak. Wraz z nastaniem marcowego ocieplenia ptaki zaczynają się szykować do budowy gniazd, a dzięcioły właśnie swoim rytmicznym stukaniem dają do zrozumienia innym, że teren, na którym „bębnią” jest już przez nich zajęty.
Wiosna tuż tuż? Mam nadzieję, bo męczy już okrutnie konieczność wciskania się w mało wygodne ciuchy zimowe, a zima choć piękna, to jednak jakaś taka dołująca jest. I być może nie tylko dla mnie.
Pewnie wspominałam już o spadku formy u Asi, o jej niechęci do wysiłku związanego z nauką. Wszystko zaczęło się około listopada. Im bardziej dnia ubywało, tym bardziej problem narastał - Myszka okazywała tumiwisizm (na czele z kategorycznym "Nie zrobię tego!), a mnie dręczyła bezsilność. I zmęczenie psychiczne, gdy okazywało się, że kolejny pomysł na zmotywowanie dziecka do pracy nie przyniósł oczekiwanego rezultatu, a w dzienniczku znajdowałam kolejną uwagę n/t rzekomego lenistwa mojego dziecka.
Długo myślałam nad przyczyną takiego stanu rzeczy, bo w mojej ocenie nie tkwiła ona jedynie w postawie mojego męża, który - jako zwolennik cackania się z ostatnią sztuką wspólnego potomstwa - był nie-uprzejmy głośno wyrażać swoje niezadowolenie z jego "psychicznego dręczenia" przez Matkę, która była (i nadal jest) wstrętna, bo wymaga i traktuje dziecko adekwatnie do liczby lat nie czyniąc z niego dzidziusia. W tym miejscu przynać jednak muszę, że po sławetnej intrydze uknutej z wychowaczynią Myszki widzę postępy w rodzicielskim rozwoju mojego męża. ;)
Zatem myślałam, myślałam, a że starsze panie miewają już problemy z jasnością i lotnością umysłu to "chwilę" to trwało. Ale oto eureka! Moje pochwały i różnorodne formy pobudzania do aktywności nie mogły być efektywne z bardzo prostej przyczyny. Na tym etapie rozwojowym, na jakim aktualnie jest Asia, rodzic traci dość znacznie na autorytecie na rzecz pani w klasie. Jak zatem miało być dobrze, skoro w dzienniczku brak było pochwał, a w zeszytach i ćwiczeniach dobrych ocen, a wręcz nawet parafki choćby, poświadczającej, że pani sprawdziła, jak i czy w ogóle Asia ze swojego obowiązku się wywiązała. Mało kogo motywuje krytyka, a już z całą pewnością nie dziecko wrażliwe, mające mimo wszelkich matczynych i ojcowskich starań trudniejszy (z powodu niepełnosprawność) i start.
Jestem już po kilku rozmowach na ten nurtujący mnie temat. Sprawa nieumiejętnego zaangażowania nauczyciela wspomagajacego została przez wychowawcę klasy zgłoszona do dyrekcji i szkolnego pedagoga. Od jakichś dwóch tygodni każdego dnia Asiolek wraca ze szkoły z pochwałami i piątkami, uważam, że należnymi, bo to mądra i ambitna w gruncie rzeczy dziewczynka (wczoraj dostała czwórkę, a "To przecież gorsza od piątki ocena, mamusiu"), a odrabianie zadań z nią to teraz czysta przyjemność.
Dało się? Dało. I oby trwało, bo pomna zeszłego roku, podczas którego poza narzekaniem właściwie nic dobrego o Asi od pani wspomagającej nie usłyszałam, nie wyobrażam sobie, by pełniła tę rolę w tej klasie aż do końca podstawówki.
Pozdrawiam serdecznie i do następnej notki,
Marta.

1 komentarz:

Ewa pisze...

Witam serdecznie! Cosik znowu cisza u Was. Mam nadzieje, ze wszystko w porzadku sie dzieje? Gratuluje asertywnosci w szkole:) - czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wazny dla dzieciaczkow jest prosty fakt, ze ktos sprawdzi i doceni ich ciezka prace... Ale Asia to juz nie taki dzieciaczek - na ostatnich zdjeciach to juz mala panienka:) Pozdrawiam cieplutko cala rodzinke!