czwartek, 15 stycznia 2009

Sprawy szkolne - jestem wyczerpana psychicznie...

Witam Was serdecznie i bardzo dziękuję za komentarze do poprzedniej notki.
Szczególnie Tobie, Agnieszko. Podzieliłaś się ze mną uwagami rodem z pokoju nauczycielskiego, więc wzięłam je sobie do serca. Ale po kolei.
Zanim udałam się na zebranie, całkiem niezamierzenie trafiłam do szkoły na koniec lekcji Asiolkowej klasy. Po prostu moja wizyta u stomatologa przedłużyła się na tyle, że bardziej opłacało mi się zamiast prosto do domu iść do szkoły i zabrać się z kierowca Myszki. I tak chłodna kalkulacja wpędziła mnie w przysłowiową paszczę lwa.
Lew - rozgniewany kierowca Asi, paszcza - nieziemska awantura i pogróżki. Tylko dlatego, że pani nie przyprowadziła dzieci do szatni o godzinie podanej w planie lekcji. Pan jakoś zrozumieć nie może, że owa godzina wskazuje na koniec zajęć i należy dodać do tego minimum kilka minut na dojście do szatni. Zrobił mi nieziemską awanturę wymownie wskazując na zegarek, odgrażając się, że za 5 minut odjeżdża, bo nie ma czasu czekać i dzwoniąc międzyczasie ze skargą do korporacji. Doprowadził mnie do szewskiej pasji do tego stopnia, że w końcu zażądałam kategorycznie, aby przestał mnie w......ć. Pytanie, czy gdyby mnie tu nie było wyżyłby się na innym rodzicu rozjuszyło go jeszcze bardziej. Awanturę, której świadkami było paru innych rodziców, kontynuował z panią, podczas gdy ja ubierałam Asię, zupełnie nie przejmując się tym, że przysłuchują się jej również dzieci.
Odkąd Asieńka jest dowożona do i ze szkoły cały czas czuję zakłopotanie. Taka już jestem, że nawet jeśli coś mi się należy zgodnie z przepisami, to jakoś niezręcznie czuję się korzystając z jakiegos przywileju i czuję się jak jeden wielki kłopot. Mimo, że nikt łaski mi nie robi przecież i nie świadczy usług na moją rzecz za darmo. Dlatego siedziałam cicho, gdy musiałyśmy dwa razy w tygodniu czekać na kierowcę godzinę, nie skarżyłam się nikomu, że żąda, bym wyciągała Asiolka z ostatniej lekcji kwadrans przed jej zakończeniem i atmosfera gęstniała z tego powodu, bo oczywiście żądań nie spełniałam, nie złożyłam skargi w korporacji lub wydziale oświaty, że regularnie pali w samochodzie. Widzę, że to był bardzo poważny błąd, bo facet poczuł się zupełnie bezkarny i na zbyt wiele zaczął sobie pozwalać. A ja nie chcę, aby moje dziecko było katalizatorem nieuzasadnionych awantur, ani tym bardziej świadkiem takowych. Nie chcę także, by gość odreagowywał na mnie swoje własne frustracje.
Po tej historii z wielkim ociąganiem powlokłam się na zebranie. Na szczęście tym razem nie opuściłam szkoły zdenerwowana. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że pełna optymizmu.
Rozmowa przebiegała w spokojnej atmosferze i bardziej przyjaznej, niż ta podczas pamiętnej wigilii klasowej, tyle że wiele z niej nie wynikło. W każdym razie w tym miejscu muszę podziękować serdecznie Agnieszce za wazeliniasrką radę, co oczywiście niniejszym czynię.
Lizusostwem brzydzę się jak nie wiem co, ale dla dobra swoich dzieci jestem w gotowości uczynić wszystko. Połechtałam zatem panine ego na tyle skutecznie, że nieco ożywiona powiedziała "No to rzeczywiście muszę mocno zastanowić się i wymyślić jakies nowe sposoby na Asię".
Czas pokaże, co z tego wyniknie. Nie ekscytuję się, ponieważ podczas rozmowy trwającej niemal do 22-giej zyskałam sporo danych po temu, by raczej sceptycznie do sprawy podejść.
Otóż okazało się, że nauczycielka wspomagająca podjęła sie tego zadania poraz pierwszy i tak, jak ja spekulowałam, a Agnieszka F. była pewna, pani byłaby najszczęśliwsza, gdyby już dziś została zwolniona z tego stanowiska. Ma serdecznie dość na tyle, że istotnie nie jest zainteresowana rozwojem własnej kreatywności. Jestem przekonana, że karmi się wizją zakończenia roku szkolnego i jest jej wszystko jedno, co do tego czasu będzie się działo. Tyle wniosków z rozmowy z panią głównodowodzącą w klasie. I komentarz - ma kobieta pecha. Pierwszy raz podjęła się być pomocnikiem dzieci niepełnosprawnych i od razu trafił sie jej taki trudny uczeń.
Z tego wszystkiego jasno wynika, że od września Asia będzie miała nowego nauczyciela wspomagającego, niezaleznie od tego, czy przejdzie do pierwszej klasy czy nie. Tak tak, dobrze czytacie.
Pani Number One powiedziała mi wprost, że możliwość powtarzania zerówki jest bardzo realna, a w sumie zabrzmiało to jak pewna informacja.
Wymiękam, mam dość i czuję się, jakbym była jednym z tych rodziców co to idealizują swoje dzieci i prawdy nie przyjmują.
Może i Asia jest jeszcze dziecinna, ale do diaska jest przecież dzieckiem. Może i jest bardziej dziecinna od swoich rówieśników, ale to nic dziwnego, bo dużo później zaczęła poznawać świat z takiej jak oni perspektywy. Może i wolniej pracuje, ale ma do tego pełne prawo dane przez wodogłowie. Zresztą czy wśród zupełnie zdrowych dzieci nie ma takich, którym potrzeba więcej czasu na to czy tamto niż pozostałym?
Asiolek coraz ładniej czyta, z matmą radzi sobie bardzo dobrze, ładnie rysuję, starannie koloruje i kulfoniki urocze stawia. To mało? Poza tym do końca roku daleko jeszcze...czas na decydowanie o przyszłości...
I tak sobie myślę, że będę trwać w uporze, nawet jeśli badanie psychologiczne (zostałam zobligowana do zaklepania terminu na marzec-kwiecień) wykaże, że Asia nie osiagnęła jeszcze odpowiedniej dojrzałości szkolnej. Na dzień dzisiejszy bowiem pozostaję w przekonaniu, że wszystko, cokolwiek by to być miało, będzie lepsze niż kolejny rok z panią głównodowodzącą zerówce integracyjnej. Szkoły zaś zmienić nie możemy, bo dowóz przysługuje tylko do najbliższej miejscu zamieszkania placówki. Powiecie, że możemy podobnie trafić. Pewnie, ale to niewiadoma, a ona zawsze chyba lepsza od pewności, której nie chcemy, a przetasowanie personalne tak czy siak jest nieuniknione. Czy teraz czy za rok, ale daje szansę na pozytywne zmiany.
Na koniec, jako ciekawostkę dodam, że z pełenj rozgoryczenia opowieści pani o wychowawczyni jej syna wyłonił się obraz jej samej...I tak zastanawiam się jak to jest, że człowiek bez mrugnięcia okiem robi dokładnie to samo, o co do innych ma żal...Naprawdę nie mogę tego pojąć...

4 komentarze:

KajaS pisze...

Ło matko... to ja nie wiem, co Ci napisać, ale chętnie bym o tym pogadała "na żywca"... Więc albo Ty przyjedziesz do mnie (zapraszam :)), albo ja do Ciebie ;).
P.S. Stalowych nerwów życzę...

Marta pisze...

No to nie pisz, tylko przyjeżdżaj. Zdaje się nawet jestesmy wstępnie umówieni na oglądanie mojego "nowego" saloonu, hi hi.
Pozdrówka, buziaki i...do zobaczyska.;)

Unknown pisze...

Marto, nie ma za co dziękować; mnie jest przykro, że większość nauczycieli naprawdę nie rozumie,że to on ma być dla ucznia, a nie na odwrót. I mimo wszystko wierzę, że uda się Wam znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Pozdrawiam serdecznie.
Agnieszka Frankiewicz

Anonimowy pisze...

Jestem zszokowana. Już zaczynam się bać jakie problemy nam szkoła wysunie, a od września będziemy się musieli uporać z tym wszystkim.

Dużo wytrwałości Marto Ci życzę.