wtorek, 13 stycznia 2009

Problemy szkolne c.d.

"Proszę pani, Asia zupełnie nie chce pracować na lekcji. Nawet ołówka nie chce wziąść (pisownia oryginalna) do ręki".
Taką oto uwagę znalazłam kilka dni temu w dzienniczku mojej córki. W przypływie rozbawienia inafantylną skargą odpisałam naprędce (przyznam, że wyjątkowo zajrzałam do zeszyciku korespondencji dopiero tuż przed wyjściem Myszki do szkoły) "A jakie sposoby Pani już wypróbowała, by Asię do pracy zmotywować i zachęcić? Bo nie wiem, co pani poradzić".
Temat przysechł - odpowiedzi na moje pytanie nie doszukałam się, nie wiem nawet zatem, czy pani do dzienniczka od tamtej pory zaglądała. I przysechłby bardziej, gdyby nie fakt, że wczoraj Asia znów przywlokła ze szkoły swój podręcznik-ćwiczenia, w którym odkryłam 20 (słownie: dwadzieścia) nietkniętych stron. Zaznaczonych krzyżykami, oznaczającymi oczywiście jedno: to wszystko mam zrobić z Asią ja.
Nie, żebym się czepiała, broń Panie Boże, choć umowa z panią była taka, że książkę Asia będzie nosiła do domu każdego dnia po to właśnie, żeby tego rodzaju spiętrzeń, zniechęcających dziecię do wysiłku, uniknąć. Ja tylko zastanawiam się, czy moim obowiązkiem jest wyręczanie pani, która onegdaj świadomie zdecydowała się osobiście sprawdzić, co oznacza powiedzenie "obyś cudze dzieci uczył" i jak dotąd ani nie przekwalifikowała się, ani miejsca pracy nie zmieniła.
Nauczycielem nie jestem, od kuchni zawodu więc nie znam, ale jakoś pewność niezachwianą mam, że jego powinnością jest uczyć. Uczyć bez względu na uposażenie i rozwiązywać pojawiające się z dziećmi problemy, bowiem takie obowiązki na siebie przyjął. Rodzice zaś, IMHO, są do pomocy a nie odwalania całej roboty za nich.
W przedszkolu sytuacja była identyczna, ale to nie był jeszcze obowiązek szkolny, więc jakoś przełknęłam niepotrzebnie wydane na podręczniki kilkadziesiąt złotych. I właściwie nie dyskutowałam z wychowawczynią o tym, że nie realizuje z moim dzieckiem obligatoryjnego (wytyczonego przez oświatę) programu nauczania. Dziś jednak sytuacja przedstawia się zupełnie odmiennie.
Poza obowiązkiem przygotowania zerówkowicza do podjęcia nauki w klasie pierwszej w przypadku Asiolka jest jeszcze kwestia pieniędzy. Za każdym bez wyjątku uczniem idą z gminy określone wypłacane co miesiąc, fundusze. Wcale niemałe, dlatego szkoły "biją się" o dzieciaki. Za moją Asią, z uwagi na niepełnosprawność, idzie dodatkowo prawie tysiąc złotych miesięcznie, koniecznych na zapewnienie jej właściwej opieki podczas pobytu w szkole i odpowiedniej do aktualnych potrzeb pomocy w nauce, zgodnie z postanowieniami komisji, która wydawała orzeczenie o potrzebie tzw. kształcenia specjalnego.
Przy min. trojgu dzieci z orzeczeniami o niepełnosprawności (max. może tych dzieci być pięcioro)w ramach tych pieniędzy zostaje uruchomiona w szkole klasa integracyjna z wychowawcą/nauczycielem głównym, i nauczycielem wspomagającym.
W klasie Asi jest więc nauczycieli dwóch, dzieci z dysfunkcjami troje (w tym jedno z naciąganym orzeczeniem). Nie wiem, jak pozostała dwójka, ale Myszka ma przyznane godziny rewalidacyjne (płatne dodatkowo), przeznaczone na wyrównywanie stwierdzonych braków i regularne uzupełnianie tego, z czym na lekcjach nie zdąży. Jak to się zatem ma do trwającej od samego początku sytuacji?
Zupełnie nie wiem, co robić. Jutro jest zebranie i aż korci mnie podsunięcie pani pomysłu na rezygnację z pracy w klasie integracyjnej, skoro sobie nie radzi. A może podnieść kwestię jednego z dzieci, które zdaniem wszystkich rodziców nie powinno znaleźć się w tej klasie ani w ogóle w tej szkole...Dziecko poza tym, że wyraźnie jest poniżej normy intelektualnej, ma również ostry stan ADHD i zwyczajnie zagraża bezpieczeństwu nie tylko klasowych kolegów i koleżanek. Czuwanie nad bezpieczeństwem jego samego wyciska pot na czole pani, co nietrudno było zauważyć podczas wspólnych klasowych wyjść. Niewykluczone, że w tym właśnie tkwi powód braku czasu dla Asi i przerzucanie na mnie obowiązku realizacji programu zerówki?
Nie jest tak, jak być powinno. Jestem przekonana, że należy zmienić tę niezdrową sytuację, nie wiem tylko, jak ugryźć problem. Sprawa dość delikatna, łatwo w jej rozwiązywaniu kogoś dotknąć i mu się narazić.
A może zaproponować układ? na moje konto trafią wszyskie pieniądze przekazywane szkole na Asię i wówczas to ja z pełną odpowiedzialnością (i bez poczucia niesprawiedliości, że ja haruję, a ktoś inny wynagrodzenie bierze i jest za wyniki chwalony) będę realizowała obowiązek przygotowania jej do klasy pierwszej? To sarkazm, rzecz jasna. Niemniej jednak doświadczenie w tej kwestii mam jak by nie było - ze swoim synem (ADHD) zrealizowałam program nauczania począwszy od zerówki, na trzeciej klasie skończywszy. Panie z Witkiem i jego nadpobudliwością psychoruchową nie radziły sobie, a ja chyba nieźle wywiązałam się ze swojego zadania, skoro chłopak nie tylko bez problemu podstawówkę skończył, ale i na studia się dostał.
Poradźcie, proszę, co zrobić...

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Martuś - no to ja jestem w istnym szoku... przez 4 pierwsze lata swojej edukacji [zerówka + klasy 1-3] uczęszczałam do zwykłej masówki gdzie o klasach integracyjnych mowy nie było [wtedy jeszcze takie nie istniały były tylko szkoły specjalne które wiadomo jak się kojarzą]
Owszem było ze mną trochę roboty, ale nauczycielki-nawet te które mnie nie uczyły bezpośrednio- wręcz kłóciły się która ze mną zajęcia dodatkowe [po własnych godzinach] mieć będzie...
Potem szkoła z klasami integracyjnymi - już w ogóle rewelacja...
śledzę wasze losy regularnie i to co sie w Asinej szkole wyprawia jest nie do pojęcia... Zwłaszcza te wspaniałe teksty rzucane przez panie do [małych jeszcze przecież] dzieci
Pewnie nie napiszę teraz nic nadzwyczajnie odkrywczego [bo nie wiem co bym zrobiła w takiej sytuacji] ale to nie może tak zostać bo Mała zniechęci się do reszty a wtedy to dopiero będzie problem...
pozdrawiam buziaki zostawiam

Kala:)

Unknown pisze...

Marto, ja znam szkołę "od kuchni", pracowałam w szkole kilka lat. Jest dokładnie jak napisałaś: pani nie radzi sobie z chłopcem z ADHD = nie poświęca reszcie klasy tyle uwagi, ile potrzeba. Pani oczekuje, że wszystko zrobi się samo rękami rodziców: ona nie widzi możliwości zmotywowania Asi do pracy, ona tego nie chce, ona ma serdecznie dosyć. Ale proponowanie jej, żeby sobie poszła w diabły, odbije się tylko źle na Asi. Myślę, że córeczka Twoja potrzebuje uwagi i ciepła w szkole: nauczycielka po Twoich zarzutach nie okaże jej tego w szkole na pewno. Powiedz nauczycielce: uważam, że tylko pani może pomóc mojej córce i zachęcić ją do nauki. Bardzo na panią liczę. Ustalmy, co robić, jeśli Asia nie chce na lekcjach pracować. Może taka wazeliniarska gadka pomoże. Nauczyciele to baaardzo trudna i specyficzna grupa zawodowa. Ja osobiście po roku pracy w szkole miałam zdanie już ustalone: połowę kadry należałoby w trybie natychmiastowym zwolnić, resztę wysłać na szkolenia i do psychologa. Pozdrawiam i wierzę że uda Ci się całą sytuację rozwiązać.
Agnieszka Frankiewicz

Dorota Magda pisze...

Martula bardzo trudna sytuacja, z jednej strony należałoby się Pani niezłe "lanie" a z drugiej strony może warto ludzko z nią porozmawiać jak podpowiada Agnieszka. Jeśli rozmowy nie przyniosą efektów zgłoś sprawę w dyrekcji... Bo dlaczego w tej całej sprawie ma cierpieć dziecko, które trzeba zachęcać do szkoły a nie zniechęcać do niej
Pozdrawiamy serdecznie.

Nadwrażliwiec pisze...

Oj to chyba dobrze że choć wybieram się na UP (domyśl się Marto jaka to uczelnia ;) ), to nie wybieram specjalności nauczycielskie, oj nie :-) Nie będę dręczyć dzieci :-) Bo niestety, wielu nauczycieli działa na zasadzie "zapomniał wół jak cielęciem był". Pamiętam jakie miałam problemy w pierwszej i drugiej klasie podstawówki, nauczycielka pisała mi uwagi że za szybko szłam z materiałem :-/ Ale z drugiej strony żeby pomagać najsłabszym uczniom też nie... To życzliwi uczniowie im pomagali... W tym ja, dobrze pamiętam taką koleżankę, niestety kontakt się urwał, nawet na nk nie znalazłam :-( Szkoda, bo naprawdę bardzo byłyśmy ze sobą zżyte. A wracając do tematu: nie przejmuj się tą nauczycielką... Każdy przez takich ludzi przechodzi... A jak Cię dalej będzie denerwować - porozmawiaj szczerze z nią co o tym myślisz: wiem że tacy ludzie nie znoszą gdy ktoś coś im szczerze mówi :-) Pozdrawiam Was serdecznie i przepraszam za mój komentarzowy wywód :-) Przyszła (być może) studentka UP :-)

Nadwrażliwiec pisze...

PS: na kierunku który chcę wybrać będzie też o ADHD :-)

Anonimowy pisze...

Witaj Marto !
Zajrzałam dzisiaj na Asiołkowego Bloga i poczytałam sobie z pewnym niedowierzaniem o problemach w szkole z jakimi borykasz się Ty i Asia.
Cóż z opisanej przez Ciebie sytuacji wyjścia w sumie nie ma , bo całokształt pracy w klasie zależy od pań, tej głównodowodzącej i wspomagającej. Panie nie są za bardzo pracowite, albo mało u nich umiejętności pedagogicznych ...no, a na te czynniki wpływu nie masz. Jedyna nadzieja w tym ,że skład osobowy jeśli chodzi o nauczycieli w pierwszej klasie się zmieni.Niestety obecną sytuację trzeba przetrwać - szczęście ,że już połowa za Wami.
Co do uczniów z ADHD , którzy są w szkołach, to wszystko zależy od stopnia nadpobudliwości tych dzieci , są takie ,z którymi daje się pracować przy zastosowaniu odpowiednich metod pracy , są też takie , które muszą być wspomagane farmakologicznie, ale to już jest w gestii rodziców dziecka i psychologów , którzy powinni wychwycić tak silną formę ADHD. Miałam takiego ucznia , który siał postrach wśród niektórych nauczycieli począwszy od klasy"0", ale wspólnie z jego rodzicami i naszymi szkolnymi pedagogami oraz oczywiście wychowawcami udało się znaleźć takie formy pracy, aby dało się żyć w klasie i uczniom i nauczycielom .... chłopak jest teraz w gimnazjum i wyrósł z niego zupełnie fajny gość.
Co do wolniejszego tempa pracy Asi to nie ma się co przejmować powoli nabierze wprawy w pisaniu , czytaniu i innych umiejętnościach , biorąc pod uwagę nową podstawę programową , która wchodzi do szkół od 2009/2010, Asia da sobie spokojnie radę w klasie I i w/g mnie nie ma co powtarzać zerówki .
W zerówce dziecko powinno poznać wszystkie litery ( rozpoznawać je - co nie znaczy czytać płynnie) i znać cyfry oraz liczyć w zakresie do 10 ( również na konkretach - czyli na palcach) to oczywiście minimum, ale wystarczy, aby przejść do I klasy, więc nie musisz się przejmować w/g mnie braku "promocji" nie powinno być. Ja nie uczę takich maluchów, ale ze względu na mojego Huberta dowiadywałam się od koleżanek po fachu , jak to jest z tymi umiejętnościami po zerówce.
Ale się rozpisałam.....
Pozdrawiam. Iwona mama Huberta z Krainki.