sobota, 20 września 2008

O szkole, fizjologii i nóżce ;)


Dzisiaj witam Was foteczką Ulci, która obiecała wrócić do Polski...na miotle. A ja mówię niech wraca na czym tylko chce, byle to szybko nastąpiło, bo tej pustki nie wypełni za nic w świecie Ula na ekranie monitora. O, nie! Choć Myszka wniebowzięta była podczas ostatniej rozmowy z siostrą przez skypa, pokrzykując co chwilę "ale to jest cudowne". Hihi.
Była także żywo zainteresowana, czy takie cudowności może mieć też na swoim kompiku, więc dziś lub jutro muszę znaleźć troszkę czasu, by jej tego skypa zainstalować. No i słuchawki z mikrofonem będę musiała dziecięciu odstąpić.

W szkole jak na razie wszystko właściwie w porządku. Asia ma wolniejsze niż inne dzieci tempo pracy, ale pocieszam się, że nie jest jedyna. Nie zawsze także ma chęć pracować, czyli zupełnie jak w domu. I nadal bywa, że woli bawić się sama, na uboczu, ale nie ma - jak sądzę - człowieka, który zawsze ma ochotę na towarzystwo. Najważniejsze, że bardzo chętnie wychodzi rano z domu i z radosnym uśmiechem wybiega mi na powitanie, gdy po nią przychodzę. Przedszkole w łatwością odpuszczała, gdy matce nie chciało się iść, a o wolnym od szkoły nawet słyszeć nie chce. To świadczy o bardzo przyjaznej dzieciom atmosferze w klasie i dobrze rokuje dla zdobywania przez Asię kolejnych nowych umiejętności.
Panie wychowawczynie są - ujmując krótko i węzłowato, jak mawiał mój śp. tato - właściwymi osobami na właściwym miejscu, ale tak sobie myślę, że może i sukcesy pampkowe mają dobroczynny wpływ na nastawienie Asiolka do szkoły. Dwie wpadki na trzy tygodnie to niezaprzeczalnie nie lada osiągnięcie (w przedszkolu niemal każdego dnia musiała z panią iśc do łazienki, w której panował ruch jak na jarmarku)i nie tylko nie zniechęca, ale i motywować może do dalszych starań o zapanowanie nad zwieraczami.
Ciekawa jestem tylko na ile pomogła w tym rehabilitacja metodą Vojty, którą wprowadziłam w lipcu, a ile w tym potężnego wysiłku samej Mysi. Trochę szkoda, że nigdy się tego nie dowiem, ale cieszę się bardzo tym, co jest i nie tracę ufności w coraz lepszą przyszłość. Taką, w której nabierzemy pewności, że możemy pampkom powiedzieć "nie".
Na koniec powiem jeszcze, ale tak bardzo nieśmiało, że chyba dobrze zrobiłam zarzucając całkowicie myśl o operacji Asiolkowej nózi. Mój małżowin podchodzi do tematu dość sceptycznie. Jednak to ja spędzam z naszą córcią więcej czasu i odnoszę wrażenie, że ta kłopotliwa nózia jakby mniej rotowała do wewnątrz, a i chód Asi stał się bardziej staranny, paluszkami na wprost. Chód spacerowy w każdym razie, bo z bieganiem nadal jest do bani.
Czy to także zasługa Vojty, którą odkąd zaczął się rok szkolny z przyczyn oczywistych ćwiczymy raptem dwa razy dziennie, a zdarza się czasem, że tylko raz damy radę? Nie wiem. Niemniej jednak i w tej kwestii nadzieja mnie nie opuszcza i dlatego nie zamierzam zaprzątać sobie już głowy przerażającą wizją samej operacji, jak i jej nieprzewidzianych, a całkiem realnych, zgubnych skutków. Asia coraz dłużej utrzymuje równowagę stojąc bez trzymanki i chętnie podejmuje próby stawiania samodzielnych kroków. Czy mam świadomie narazić ją na bezpowrotną utratę tego wszystkiego, bo tym może zakończyć się próba naprostowania jej stópki? Absolutnie nie. Nie mogę ryzykować. Za dużo ciężkiej pracy włożyliśmy w to, by Mysia osiągnęła tę aktualną sprawność...
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i życzę udanego, słonecznego łykendu.

1 komentarz:

KajaS pisze...

Ano właśnie.... Operacja konieczna, czy niekoniecznie? To jest takie ciężkie, że aż w dołku ściska na samą myśl, że dzieciaczkowi może nie pomóc, a zaszkodzić wręcz...Eh, Całuję Was mocno...