czwartek, 17 marca 2011

Partner

Założę się, że każdy po przeczytaniu tytułu notki pomyślał sobie, że o małżowinie rzecz będzie. A tu figa. Przewrotnie, ta notka będzie o "Partnerze", a konkretnie o tym, jakich kierowców zatrudnia.

Dla niewtajemniczonych: PARTNER to korporacja taxi, która z roku na rok wygrywa w Krakowie przetargi na dowóz dzieci z niepełnosprawnością ruchową do szkoły i z powrotem. Usługi świadczy zaiste najtaniej, niemniej jednak tajemnicą poliszynela jest, że konkretne pieniądze zarabia szefostwo, a nie kierowcy. Panowie i panie, na których spoczywa cała odpowiedzialność za dowiezienie uczniów bezpiecznie i na czas, mają płacone 9 zeta od dziecka i to pod warunkiem, że się nie rozchoruje dajmy na to. Czas nieobecności dziecka w szkole z jakiegokolwiek powodu to dla kierowcy czas bez zarobku. Wystarczy zatem, by na czworo przydzielonych dwoje chorowało dwa tygodnie w miesiącu i już kierowca nie zarobi na utrzymanie.

Być może to jest powód, dla którego na te stanowiska zatrudniani są ludzie przypadkowi, z przysłowiowym nożem na szyi, muszący zarabiać choćby głodową pensję. I są wśród nich osoby sympatyczne i troskliwe, takie trzeźwo myślące, ale zdarzają się również i tacy, dla których nie tylko znaczenie pojęcia kultura osobista nic nie oznacza (np. tak jak jedna pani z buzia jak stąd nad morze, lub pan, który w oczekiwaniu na dziecko rozkładał na kierownicy gazetę i kopcił papierochy, i nigdy nie zareagował w oczekiwany sposób na moje prośby, by palił poza autem - z obojgiem miałam wątpliwą przyjemność współpracować w zeszłym roku). Są też zwyczajne niemyślungi lub ewentualnie za własne niepowodzenia odgrywający się na niczemu winnych dzieciach. Jeden taki od kilku tygodni przywozi Asię ze szkoły we czwartki. Zwykle mocno spóźniony, bo "musi" najpierw inne dziecko zawieźć na drugi koniec Kraka (do nas ma trzy minuty jazdy), dzisiaj sprawił, że pomyślałam sobie o nim po prostu "cham".

Jak w sam raz dzisiaj lało jak z cebra, gdy przywiózł Asię. Brama już stała otworem, aby pan mógł podjechać jak najbliżej wejścia do domu. Nie podjechał. Ale to i tak nic. Gdy usłyszałam dzwonek domofonu, pomyślałam sobie, że w ten sposób melduje swój przyjazd i abym wyszła po Myszkę i dopiero wtedy wywiezie ją z busa. Tego w każdym razie spodziewałam się patrząc, co się za oknami dzieje, bo sama tak bym zrobiła. Zanim ubrałam kurtkę i buty minęło kilka chwil, a gdy wyszłam przed dom ujrzałam odjeżdżającego busa, a na podjeździe Myszkę siedzącą na wózku w strugach ulewnego deszczu. Od komentarza powstrzymam się, bo bardzo niecenzuralne słowa wciskają mi się pod palce. Ale za to pokrzyczę sobie. Owszem, jestem drażliwa, bo przedwczoraj paskudne choróbsko powaliło mnie na obie łopatki, już trzeci dzień dokopując wysoką temperaturą, ale nie sądzę, bym zdrową będąc zareagowała na tę sytuacje inaczej, więc pokrzyczę sobie raz jeszcze.   Bo co byłoby, gdybym dajmy na to przed wyjściem z domu, w którym oprócz mnie nikogo nie było, spadła ze schodów i zabiła się? No co? pytam.

Pozdrawiam ciepło,
Marta.

4 komentarze:

Dorota Magda pisze...

Mnie też cisną się na usta niecenzuralne słowa...nie dziwię się twojemu wzburzeniu, bo tak samo bym zareagowała.
Mam tylko nadzieje, że następnym razem Pan zachowa się odpowiednio do sytuacji.
Buziaczki z Rzeszowa.

kaja pisze...

Normalnie to nóż w kieszeni się otwiera :(Marta pokrzycz też w moim imieniu.Pozdrawiam kaja

KajaS pisze...

A ja bym zadzwoniła do jakiejś np.gazetki (bo nie wiem czy dobrze zrozumiałam, że do samego Partnera nie warto...?) i opowiedziała o sytuacji, bo pal sześć, że Asia mogła się rozchorować, ale mógł się wydarzyć np. jakiś nieszczęśliwy wypadek Tobie w domu (mogłaś zasłabnąć, czy cuś...) i skąd ciul jeden by wiedział, czy ktoś w ogóle dziecko z podjazdu zabrał??????
Szok!
Całusy.

Marta pisze...

Kaju, to właśnie jest ten komentarz, od którego się powstrzymałam. Przez tych kilka dni zdążyłam nieco ochłonąć, ale wtedy sporo niecenzuralnych słów by padło. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby rzeczywiście coś mi się w tym domu stało.
Pozdrawiam Was wszystkie, kobitki.