niedziela, 24 października 2010

Szkiełko i oko? a może czucie i wiara?

No to trzy tygodnie za nami. Dzień plecie się za dniem, poza pewnymi utrudnieniami nie wyróżniając się od innych, tych bezgipsowych. Poza przyziemnościami korzystamy z ostatnich już pewnie pięknych i ciepłych dni jesieni i chodzimy na spacery, kiedy tylko to możliwe.
Z nowości - od czwartku Asia jeździ do szkoły. Gdy pierwszy raz po przerwie przenosiłam Myszkę na wózek rozentuzjazmowana krzyknęła w moje ucho (jakbym przygłucha była) "Rany boskie! Jak ja się cieszę, że w końcu do szkoły jadę!". Nie przypuszczałam, że aż tak tęskniła za szkolną rzeczywistością. I nie sądziłam, że okrzepły w niej pozytywne zmiany w kwestii pracy na lekcjach - dwa dni i dwie pochwały w dzienniczku dziecię ma. Jestem przekonana, że w dużej mierze jest to zasługą nowej pani przede wszystkim jako osoby mającej kompetencje do pracy z dziećmi. Nie każdy nauczyciel je ma i żadne wykształcenie i kursy wtedy znaczenia nie mają żadnego.
Nie tylko ja zauważyłam różnicę. We czwartek byłam na zebraniu i rodzice innych dzieci pierwszy raz oficjalnie poruszyli temat urlopującej się zdrowotnie pani, której powrotu od trzeciej klasy zwyczajnie nie chcą, bo podobnie jak ja nie wyobrażają sobie kolejnych czterech lat razem z nią. Tylko jakoś żadnemu z nich nie chce się napisać do dyrekcji pisma pochwalnego, z którego jasno wynikałoby, że albo pani B., albo żadna. ;) Mnie też, niestety.
Mam poważny problem, wyjścia dwa. Wyboru nie da się ustalić przez głosowanie. He he he. W każdym razie (w przeciwieństwie do serca) rozsądek przekonuje: tak, zrób to, bo lepiej iść i upadać, niż całe życie klęczeć. Diabeł to czy anioł stróż...?
Dobrego tygodnia Wam życzę, pozdrawiam serdecznie,
Marta.

Brak komentarzy: