poniedziałek, 4 października 2010

Już po operacji

Wróciliśmy kilka godzin temu, znużeni podróżą, wydłużoną o dwa korki, w których posuwaliśmy się w żółwim tempie sumarycznie jakieś 1,5 godziny. Asia śpi spokojnie, (pierwszy raz od operacji na boku)aż miło popatrzeć na jej rozjaśnioną buzię, pozbawioną grymasu bólu czy też innego dyskomfortu. Moja dzielna dziewczynka tak ogólnie rzecz biorąc szybko pozbierała się po ciężkiej operacji (obie nóżki i każda w dwóch miejscach cięta), a powrót do domu, ba! już sama myśl o nim, nastrój dziecięciu zdecydowanie poprawiła. Nawet o rozpaczy, że chodzić nie będzie mogła zapomniała.
Do Kliniki Grunwaldzkiej dotarliśmy ok. 10-tej w piątek. Zainstalowano nas w sympatycznym pokoju z łazienką i telewizorem (szkoda, że nie pomyślano o najmłodszych pacjentach i nie zapewniono kanału z bajkami, czego szczerze mówiąc oczekiwałam po szpitalu prywatnym). Kilkugodzinne oczekiwanie na zabieg minęło w gruncie rzeczy spokojnie, nie licząc przebiegającego zresztą w miłej atmosferze badania przez pediatrę ostatecznie kwalifikującą do operacji i rozmowy z anestezjologiem. Na łóżku obok był w końcu Igorek, towarzysz niedoli, a na dodatek żadnego kłucia na żywca. Po raz pierwszy zetknęłam się z praktyką, że wenflon zakłada się dziecku dopiero po uśpieniu i złość mnie bierze, że w szpitalu państwowym nikt nie obchodzi sie w tak łagodny, jak najmniej stresujący sposób z wystarczająco już przerażonymi dzieciakami.
Igorek poszedł na pierwszy ogień tego dnia. Po ok. dwóch godzinach, ok. 19-tej, odnieśliśmy Asię na blok. Była spokojna, pomachała nam, a ja cały czas zastanawiam się, czy ten spokój to efekt przygotowania jej na to, co ją czeka, czy może ogłupiacz tak podziałał. W każdym razie w przeciwieństwie do Igorka, który po tabletce w pewnej chwili odleciał, Asia do ostatniej chwili całkiem przytomnie ogrywała (czyt. oszukiwała) swojego tatę w kółko i krzyżyk.
Córkę oddali nam dopiero ok. 22-giej. Udało się wykonać znieczulenie zewnątrzoponowe, więc uśpiona została gazem przez maskę i na salę wróciła w całkiem niezłej kondycji. Ledwo pielegniarki ułozyły ją na łóżku oznajmiła gromko, że jest głodna i zażądała jedzenia. Co prawda kategorycznych przeciwwskazań do jedzenia nie było (tak jak w przypadku znieczulenia ogólnego), ale wolałam nie ryzykować i tylko wodę mineralną dziecku zaproponowałam, kilkanaście łyczków po jednym co kilkanaście minut, co zostało przyjęte z pełnym zrozumieniem.
Noc, podczas której pompa dawkowała Asikowi do rana leki p/bólowe, przespałyśmy obie, do szóstej, przy czym ja, matka wredna, padłam szybciej. Kasia zdradziła mi rano, że Myszka do północy telewizję oglądała. Nie dopytywałam, ale nadzieję, że to nie hooror był, mam.
Nowy dzień, jak zwykle od cewnikowania musiałam zacząć i w lekką panikę wpadłam, bo nie wiedziałam jak się za to zabrać.Z uwagi na gipsy trudne to było, a ja za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć, jak radziłam sobie z tym po operacji trzy lata wcześniej. Jedna noga w gipsie po pachwinę, druga pod kolanko, ale zginać nie chciałam w obawie przed sprawieniem bólu. Przyznam, że dopiero w domu jakoś pewniej poczułam się wykonując tę czynność.
Śniadanie zostało podane już koło 7-mej. Po apetycie jednak tylko ślad pozostał. Pół kromeczki z szynką napełniło Asiolkowy brzuszek do syta, za to herbatka owocowa smakowała wyjątkowo, tak że ani kropelka jej na dnie szklanki nie została.
Pan profesor operował do 2-giej w nocy (po naszych jeszcze dwoje innych dzieci), ale już kilka minut po 8-mej pojawił się w klinice ponownie, na obchód. Porozmawiał z Asią i Igorkiem, pożartował, wypytał, jak się czują, a nam objaśnił dokładnie jak przebiegały zabiegi, tzn. co konkretnie zrobił i umówił się z nami na odwiedziny, czyli wizyty pooperacyjne za dwa tygodnie (ściąganie szwów i przegipsowanie).
Potem zajrzał do nas asystent profesora, który zmieniał opatrunki naszym rekonwalescentom. Bałam się widoku Asinych ran i szwów, ale całkiem niepotrzebnie. Spodziewałam się ogromnych cięć i paskudnego szycia, a tymczasem cięcia są naprawdę niewielkie jak na rozległość operacji, szwy wyglądają na nienajgorsze, a proces ziarninowania najwyraźniej prawidłowo przebiega, bo rany suchutkie były i po prostu widać było, że goić się ładnie zaczęły.
Bardzo pozytywne jest w tym to, że Asia nie ma założonych całych gipsów, tylko takie rynienki gipsowe przybandażowane do nóżek. Nóżki dzięki temu oddychają cały czas, gdyby chciały podpuchnąć, co nie jest takie niezwyczajne po operacji, to wystarczy przebandażowanie ich luźniej, no i jedno cięcie zwykłymi nożyczkami wystarczy, by sprawdzić rany w razie gdyby coś niepokojącego się działo. Póki co paluszki są śliczne - cieplutkie i różowe, i ufam, że tak już zostanie i bez komplikacji się obejdzie.

To by było tyle na dzisiaj. Za kilka godzin zaczniemy organizować sobie naszą codzienność na nowo, przy czym musimy w nią wpisać regularną naukę. Bo tak wymyśliłam sobie i z Asiolkową panią ustaliłam, że nie będę wnioskowała o nauczanie indywidualne. W czasie noszenia długich gipsów uniemożliwiających siadanie będę z Myszką samodzielnie realizowała program wg wytycznych przesyłanych e-mailem, a po zmianie na krótkie Myszka będzie do szkoły na wózku jeździła i tyle. Nie chcę po prostu, by z rytmu zbytnio wypadła i kontakt z dziećmi i z paniami na dłużej straciła. Oczywiście nie mam pewności, czy szczęśliwie nadkruszonego jeszcze przed operacją muru blokady nie trzeba będzie mimo wszystko burzyć od nowa, ale po powrocie do szkoły w styczniu dopiero z całą pewnością byłoby znacznie znacznie trudniej.

Na koniec pragnę serdecznie podziękować wszystkim, którzy byli z nami, przy nas myślami i modlitwą, zaciskając mocno kciuki za Asię i powodzenie operacji.

Jej częściowe efekty ostatecznie poznamy dopiero za co najmniej kilkanaście tygodni (eight plait jest, niestety, w dość długim czasie rozciągnięta), ale już teraz patrząc na proste stópki mojej córeńki nie mogę powstrzymać łez...Byle jeszcze tylko szczęśliwie rdzeń odkotwiczyć...

Pozdrawiam cieplutko,
Marta.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Bardzo się cieszę, że Asia tak dzielnie zniosła operację i wszystko co z tym związane. Myślę, że ze szkołą bardzo dobrze zrobiłaś, niech wraca między dzieciaki jak najprędzej. Buziaki, e.

Unknown pisze...

Bardzo się cieszę, że operacja już za Wami.Nadal mocno trzymam kciuki za rekonwalescencję Asi i wierzę Marto, że znajdziesz siły na ... wszystko.Życzę Ci naprawdę dużo tej siły.
Pozdrawiam
Agnieszka

Dorota Magda pisze...

Fajnie, że macie juz operacje za sobą...nasz czeka w styczniu.
Buziaczki z Rzeszowa dla dzielnych dziewczyn.

Anonimowy pisze...

Bardzo się cieszę ,że tak sprawnie poszła operacja i trzymam kciuki oczywiście za brak nieprzyjemnych niespodzianek:)Pozdrawiam cieplutko kaja:)

Dorota Magda pisze...

A tak na marginesie to gdzie przynajmniej jedno zdjęcie... :)

KajaS pisze...

Super. Bardzo, bardzo się cieszę, że poszło "z górki". Zaciskam z całej siły kciuki za zdrówko Asi i za szybki powrót do formy, a jeszcze bardziej za jak najlepsze efekty operacji, które mam nadzieję dadzą jej jeszcze większą możliwość na coraz lepsze chodzenie.
Całusy przesyłam dla całej rodzinki :)

Anonimowy pisze...

Ciesze sie, ze tak wszystko sprawnie poszlo, oby tak dalej! Cieple mysli, kciuki i modlitwa jak najbardziej nadal do dyspozycji;) Pozdrawiam!
zaba

Marta pisze...

Ach, ile komentarzy się nazbierało! Każdy krzepiący jest i pozytywny ładunek niosący. Dziękuję Wam, kobietki, serdecznie. Łatwiej jest znosić czasem bardzo uciążliwą codzienność, gdy człek przyjaciółmi otoczony jest.
Pozdrówka, całusy.