sobota, 7 sierpnia 2010

Dzwonię do taty

14 lipca 2010:
- Asiu, ubierz szybciutko t-shirta i pójdziemy na plażę.
- Nie, bo nie umiem.
- Ależ umiesz, umiesz. Wiem doskonale, że świetnie poradzisz sobie z tym zadaniem. - próbuję wzmocnić w dziecięciu wiarę we własne możliwości, błyskawicznie orientując się w sytuacji.
- Nie umiem! - uparciuch w ryk.
- Daj spokój. Obie doskonale wiemy, że bez problemu radzisz sobie z ubieraniem góry - nie daję za wygraną. - A im szybciej się ubierzesz, tym szybciej na plażę pójdziemy.
- Nie umiem!!!
- W takim razie nie pójdziemy na plażę i zostaniemy w pokoju. - postanowiłam być nieugięta i nie pozwolić sobą dyrygować, nawet za cenę histerii.
- No to dzwonię do taty! - zagroziło mi dziecko, pewne, że tata z plaży przygna i nie tylko grzbiet odzieje dla świętego spokoju, ale matce opieprzkę zafunduje za znęcanie się psychiczne nad dzieckiem.
Epilog:
Dziecko pecha miało, bo tata zostawił telefon w pokoju. Poryczało i ostatecznie ubrało się. Kosztowało mnie to wypalenie trzech, jeden po drugim, papierosów na balkonie, ale dziecko odebrało lekcję pokory.
PS. Reprymendę, oczywiście, dostałam. Przyjęłam ją ze spokojem. Może dlatego, że po raz pierwszy nie przysłuchiwała się jej Asia, a może dlatego, że jestem głęboko przekonana o słuszności swojego postępowania względem niej. Bo - jak powiedział Arystoteles - wychowanie to rzecz poważna. Musi się w nim mieszać przykrość z przyjemnością.

Dzisiaj:
- Tato. Podnieś mi to.
- Nie, Asiu. Możesz sama to zrobić.
Asia głośniej:
- Tato! Podnieś!
Tato, też głośniej:
- Nie! Sama sobie podnieś!
Asia w szale:
- No, podnieś mi to!!!
Tato, też w szale, złapał dziecię pod pachę i wyniósł do salonu, by się uspokoiło i przemyślało sprawę, komentując zdarzenie nad wyraz głośno: A trzeba Ci dupę bić, to będziesz grzeczniejsza!!!

To incydentalna reakcja. Jak dotąd Asia zwykle wymuszała na ojcu wszystko, co chciała. Łącznie z wieczornym myciem zębów (przy którym czasami mój mąż mnie zastępuje), bo ona "jest już zbyt zmęczona na to". Czyżby J. w końcu zrozumiał, że tak dłużej być nie może? Jeśli tak, to dobrze, ale martwi mnie sposób w jaki usiłuje to zmienić...Nie tędy droga...IMHO Asia ma prawo wściekać się i histeryzować na znak protestu, ale nie może się bać...
I co z tym fantem zrobić...?

Marta

4 komentarze:

Unknown pisze...

Eh, wychowanie dzieciaków to naprawdę trudna sprawa. A efekty naprawdę trudne do przewidzenia. Asia na pewno poradzi sobie - i z konsekwentną mamą, i z nieprzewidywalnym tatą.
Pozdrawiam i cieszę się, że istnieje na świecie taka kobitka jak Ty, Marto.
Agnieszka

Ewa pisze...

W kooońcu coś skrobnęłaś ale relacji z Międzywodzia jak nie było tak nie ma :( dobrze jednak wiedzieć, że żyjecie ;)
Myślę Marta, że do strachu przed ojcem to Asi daleko tym bardziej jeśli do tej pory wymuszała na nim co chciała. Moje dzieci w bardzo wprawdzie rzadkich napadach wściczy też były odsyłane do pokoju w celu przemyslenia swojego zachowania.
Jeśli chodzi o ubieranie to uświadomiłam sobie niedawno, że dziecię wiek swój ma i czas zacząć pracować nad samoobsługą. Górę wkładał już dawno, spodnie też jeśli czas na to pozwalał ale na turnusie w Zaździerzu zostałam
uświadomiona przez rehabilitanta, że i ze skarpetkami daje radę (w szoku byłam lekkim bo stopy wiotkie, wyginają się na wszystkie strony to z góry założyłam, ze nie założy). Kiedy Kuba zaczyna marudzić, że nie da rady mówię "rączki masz zdrowe" i spokojnie robię swoje.
Buziaki dla Asiolka :)

Marta pisze...

Ewciu, cóż mogę powiedzieć...? Nie krytykuję odsyłania złoszczącego się czy histeryzującego dziecka do pokoju. Sama stosuję tę metodę, tyle, że własnych emocji (negatywnych) nie uzewnętrzniam. Ze spokojem odnoszę lub odprowadzam za rękę to moje dziecię do pokoiku mówiąc po drodze, że bardzo kocham zawsze, wszędzie i w każdej minucie, ale nie akceptuję TAKIEGO zachowania, bo ono mnie rani, a także, że to nie jest dobry sposób komunikacji nie tylko ze mną, ale z nikim innym. Nigdy też nie zamykam pokoju na klamkę, ani tym bardziej drzwiami nie trzaskam (jedynie przymykam). To taka furtka, którą łatwiej przekroczyć niż mur, zaproszenie do pojednania i rozmowy na temat tego, co się wydarzyło. I z całą pewnością taka otoczka, mimo że nieprzyjemnie twarda i konsekwentna, nie wzbudza w dziecku strachu, tak jak krzyki i słowa rzucane z gniewem. Że nie wspomnę o oczekiwanych rezultatach, odmiennych w zależności od tego, które z nas (ja czy mój małżowin) Asię do pokoju ekspediuje. Ale to już na jedną z kolejnych notek zostawiam. Podobnie jak relację z Międzywodzia. ;)
Agnieszko, masz dar poprawiania nastroju, nawet dobrego. ;)
Dziewczyny, dziękuję, że jesteście. :D
Pozdrawiam Was serdecznie, a i całusy dołączam.

Ewa pisze...

No i to dokładnie miałam na myśli, chwila odosobnienia ale drzwi zawsze otwarte, wieczorem zaświecona lampa tak by nie przestraszyć. Tym bardziej jeśli dziecko znało tatę jako tego rodzica, który pobłaża nagła odmiana...drastyczna...nic dobrego nie wniesie...