niedziela, 14 lutego 2010

Tagi: zimowisko, zbiórki zuchowe ;)

Zupełnie nie wiem, jak to się dzieje, że mając w głowie ułożoną po drodze dokądś notkę zebrać się do jej napisania jakoś nie mogę. Zasiadam do komputera i co? Pustka. Mimo że mam o czym pisać. Więc (wiem wiem, nie zaczyna się zdania od "więc", ale to nie wypracowanie maturalne ;)) albo wenę straciłam, albo o porze nieodpowiedniej kompa odpalam i czas do starych zwyczajów powrócić.
Kilka wydarzeń z ostatnich dni w dyskusję z panem Czepiaczkiem mnie wpędziło. Na szczęście ów życzliwy pan mocno ocenzurował moje refleksje i z szewskiego słownictwa zrezygnowac spokojnie mogę. Niemniej jednak o jednym zdarzeniu napiszę, tyle że w jednej z następnych dopiero.
W piątek wybrałyśmy się z Asikiem na zbiórkę. Intuicja podpowiadała mi co prawda, aby wykpić się od tej zbiórki, bo śnieg nieprzerwanie od rana sypał, a na odśnieżanie drogi łączącej naszą wieś krakowską z cywilizacją miastu zawsze kasy brakuje. No i to moje zapalenie płuc nie całkiem jeszcze wyleczone. Jednak patrząc na Asię, która na zimowisku już całkiem w harcerstwie przepadła i mając przed oczami jej boleść sprzed tygodnia, że z powodu choroby musi w domu zostać, po prostu sumienia nie miałam jej odmówić. Zwłaszcza, że nawet z niespodziewanej propozycji spotkania z Paulinką na rzecz zbiórki zrezygnowała.
To był chrzest zimowy wózka i test mojej wytrzymałości, psychicznej i fizycznej. Myliłam się sądząc, że przy wielkich kołach nieodśnieżona droga nie będzie straszna. Zanim dowlokłyśmy się na pętlę autobusową kilka razy wymiękałam i zawrócić chciałam, a po przejściu ledwie kilkunastu metrów od domu pot (szkoda, że nie można powiedzieć "rzęsisty") lał mi się po plecach, wartkim strumieniem zdążając...wiadomo gdzie. ;) Ale warto było. Choćby po to, by przekonać się, że prawie dwutygodniowa integracja z dziećmi niemal 24h/dobę dała dobre rezultaty. Myszką, dotąd na zbiórkach milcząca i raczej z ubocza przyglądająca się przebiegowi zajęć tym razem włączyła się do nich. Nieśmiało jeszcze, ale jednak. Przede wszystkim zaś przemówiła.
Jestem pewna, że "kamieniem milowym" na drodze przemiany dziecięcia był właśnie wyjazd na zimowisko, gdzie Matka tylko do cewnikowania i zmiany pampka była potrzebna, a z tym ostatnim, to niepotrzebnie wiązała obawy. Z uwagi na te obawy Asia przez pierwszych kilka dni spała w matczynym pokoju, ale jak tylko jedna z dziewczynek wyjechała, to zajęła zwolnione łożko, przeprowadzając się do zuchenkowego pokoju z całym swoim majdanem, pampek zaś został przyjęty bez sensacji. Pewnie dlatego, że Asiolek bezceremonialnie o konieczności używania takiego zabezpieczenia współlokatorki poinfomowała.
Kiedy zapisywałam Myszkę na ten wyjazd wcale nie miałam pewności, że to dobry pomysł. Dziś wiem, że podjęłam dobrą decyzję, a sama córka już nie może doczekać się...wyjazdu na obóz letni pod namiotami.
O pobycie w Koninkach pewnie będę jeszcze wspominać, bo nie sposób o wszystkim napisać w jednej notce, ale już teraz zapraszam Was do obejrzenia galerii zdjęć:
1. Asiolkowa prywatna
2. Szczepowa

Pozdrawiam Was cieplutko życząc miłej niedzieli.
Do następnej notki,
Marta.

Brak komentarzy: