wtorek, 9 lutego 2010

Buty...

Cześć, moi mili stali odwiedzacze. Oczom własnym nie wierzę, że nie zaglądałam na bloga ponad miesiąc, ale przepraszać za brak wieści nie będę, bo poza jedną osobą nikt nie zainteresował się czemu tu taka cisza. Za to obwieszczam, że wracamy na blogasa łamy. Bo i ferie już za nami, i choróbska też (mam nadzieję doleczając zapalenie płuc).

O feriach napiszę w następnej notce. Dziś trochę żółci wyleję.
Nie bacząc na tysiąc zeta, który co miesiąc jest przez wydział oświaty wypłacany dodatkowo na rzecz Asi z uwagi na jej niepełnosprawność i z założenia ma zagwarantować nauczyciela wspomagającego ją w razie potrzeby, zastanawiam się nad ludzką bezmyślnością.
Potrzeby w szkole Myszka ma niewielkie. Wszystkie wyjścia klasowe obstawiam ja, na wycewnikowanie jej liczyć nie mogę, pampka tylko czasem ma zmienionego i jeśli córka nie zadzwoni do mnie, to ze szkoły wraca z odparzona pupą. Zatem jeśli nie liczyć drobnej pomocy w wykonywaniu nauczycielskich poleceń polegającej w zasadzie na zachęcaniu do wysiłku, pozostaje jedynie pomoc w zmianie butów, bo z tym moje dziecię jeszcze sobie nie radzi.
Tymczasem sytuacja przedstawia się tak, że nic, tylko usiąść i płakać, bo zadecydować, co lepsze trudno niezwykle, a tak prawdę mówiąc rzecz to zwyczajnie niemożliwa. A chodzi o buty. Albo Asia kilka godzin chodzi po szkole w butach zimowych, albo mimo siarczystego mrozu wraca do domu w adidaskach, które ma na zmianę. Dziś na dodatek w dzienniczku znalazłam informację, że jutro na lekcji wf-u dzieci idą lepić bałwana, więc koniecznie mam ubrać Asię ODPOWIEDNIO. Tylko jakim cudem, skoro buty zimowe zostały w szkole?
Diabli mnie biorą, że dorośli zawodowo odpowiedzialni za dzieci bywają tak niefrasobliwi. Dziwi, że sami najczęściej będąc rodzicami nie potrafią uruchomić wyobraźni i pomyśleć, że na miejscu Asika jest ich własna pociecha.
Może przesadzam, ale osobiście każde obce dziecko zawsze traktuję co najmniej z taką samą uwagą i troską, jak swoje i nic nie poradzę na to, że przez pryzmat własnego podejścia patrzę na innych.
Najwyraźniej muszę uskutecznić kolejną pogadankę i ponownie wytłumaczyć paniom, że na przepoconych nóżkach Asi zakutych w ortezy z tworzywa sztucznego w każdej chwili mogą pojawić się rany. Rany u dzieci z rozszczepem kręgosłupa goją się bardzo trudno i długo. Najgorsze są te na stopach, bo oznaczają zero chodzenia (bez ortez się nie da) przez kilka długich tygodni. Dla Asi to czas spędzony z konieczności w domu. Już to przerabialiśmy, ale za czasów przedszkolnych, więc pół biedy. Teraz jest szkoła, a to już problem, ot, choćby z nawarstwiającymi się zaległościami.

Bardziej niż kiedykolwiek czekam na wiosnę. Dlaczego? Bo zima, to jedyna pora, gdy Asiolek zmienia buciki w szkole. Amen.

Pozdrawiam cieplutko i do następnej notki,
Marta.

4 komentarze:

KajaS pisze...

Nieźle... Marta, a może do dyrekcji warto pójść...? Sama nie wiem ;)

Marta pisze...

Na chwilę obecną jestem już po telefonicznej rozmowie z wychowawczynią, która niemal od początku współpracy z nauczycielką wspomagającą jest zdania, że ta kobieta nie nadaje się do pracy w klasie integracyjnej. Uknułyśmy z Martą malutką intrygę (jedna już nam całkiem dobrze wyszła ;)), może poskutkuje. W każdym razie dla nas obu nie do pomyślenia jest, by ta pani towarzyszyła klasie do końca podstawówki. W najgorszym przypadku złożę przed wakacjami odpowiednie pismo do dyrekcji. chciałabym uniknąć takiej niezręcznej sytuacji, a i przykro mi będzie, ale Asia i jej zdrowie to sprawa dla mnie ważniejsza od uczuć tej pani.
Pzdr.
Marta

KajaS pisze...

No i słusznie. :)

Nadwrażliwiec pisze...

Życzę Wam powodzenia w walce ze szkolną ignorantką! :) Skoro nie potrafi zrozumieć tak prozaicznej rzeczy i nawet rozmowy z nią niewiele dają - to po co się męczyć? Życzę dużo zdrowia i pozdrawiam ciepło :)