O feriach napiszę w następnej notce. Dziś trochę żółci wyleję.
Nie bacząc na tysiąc zeta, który co miesiąc jest przez wydział oświaty wypłacany dodatkowo na rzecz Asi z uwagi na jej niepełnosprawność i z założenia ma zagwarantować nauczyciela wspomagającego ją w razie potrzeby, zastanawiam się nad ludzką bezmyślnością.
Potrzeby w szkole Myszka ma niewielkie. Wszystkie wyjścia klasowe obstawiam ja, na wycewnikowanie jej liczyć nie mogę, pampka tylko czasem ma zmienionego i jeśli córka nie zadzwoni do mnie, to ze szkoły wraca z odparzona pupą. Zatem jeśli nie liczyć drobnej pomocy w wykonywaniu nauczycielskich poleceń polegającej w zasadzie na zachęcaniu do wysiłku, pozostaje jedynie pomoc w zmianie butów, bo z tym moje dziecię jeszcze sobie nie radzi.
Tymczasem sytuacja przedstawia się tak, że nic, tylko usiąść i płakać, bo zadecydować, co lepsze trudno niezwykle, a tak prawdę mówiąc rzecz to zwyczajnie niemożliwa. A chodzi o buty. Albo Asia kilka godzin chodzi po szkole w butach zimowych, albo mimo siarczystego mrozu wraca do domu w adidaskach, które ma na zmianę. Dziś na dodatek w dzienniczku znalazłam informację, że jutro na lekcji wf-u dzieci idą lepić bałwana, więc koniecznie mam ubrać Asię ODPOWIEDNIO. Tylko jakim cudem, skoro buty zimowe zostały w szkole?
Diabli mnie biorą, że dorośli zawodowo odpowiedzialni za dzieci bywają tak niefrasobliwi. Dziwi, że sami najczęściej będąc rodzicami nie potrafią uruchomić wyobraźni i pomyśleć, że na miejscu Asika jest ich własna pociecha.
Może przesadzam, ale osobiście każde obce dziecko zawsze traktuję co najmniej z taką samą uwagą i troską, jak swoje i nic nie poradzę na to, że przez pryzmat własnego podejścia patrzę na innych.
Najwyraźniej muszę uskutecznić kolejną pogadankę i ponownie wytłumaczyć paniom, że na przepoconych nóżkach Asi zakutych w ortezy z tworzywa sztucznego w każdej chwili mogą pojawić się rany. Rany u dzieci z rozszczepem kręgosłupa goją się bardzo trudno i długo. Najgorsze są te na stopach, bo oznaczają zero chodzenia (bez ortez się nie da) przez kilka długich tygodni. Dla Asi to czas spędzony z konieczności w domu. Już to przerabialiśmy, ale za czasów przedszkolnych, więc pół biedy. Teraz jest szkoła, a to już problem, ot, choćby z nawarstwiającymi się zaległościami.
Bardziej niż kiedykolwiek czekam na wiosnę. Dlaczego? Bo zima, to jedyna pora, gdy Asiolek zmienia buciki w szkole. Amen.
Pozdrawiam cieplutko i do następnej notki,
Marta.
Marta.
4 komentarze:
Nieźle... Marta, a może do dyrekcji warto pójść...? Sama nie wiem ;)
Na chwilę obecną jestem już po telefonicznej rozmowie z wychowawczynią, która niemal od początku współpracy z nauczycielką wspomagającą jest zdania, że ta kobieta nie nadaje się do pracy w klasie integracyjnej. Uknułyśmy z Martą malutką intrygę (jedna już nam całkiem dobrze wyszła ;)), może poskutkuje. W każdym razie dla nas obu nie do pomyślenia jest, by ta pani towarzyszyła klasie do końca podstawówki. W najgorszym przypadku złożę przed wakacjami odpowiednie pismo do dyrekcji. chciałabym uniknąć takiej niezręcznej sytuacji, a i przykro mi będzie, ale Asia i jej zdrowie to sprawa dla mnie ważniejsza od uczuć tej pani.
Pzdr.
Marta
No i słusznie. :)
Życzę Wam powodzenia w walce ze szkolną ignorantką! :) Skoro nie potrafi zrozumieć tak prozaicznej rzeczy i nawet rozmowy z nią niewiele dają - to po co się męczyć? Życzę dużo zdrowia i pozdrawiam ciepło :)
Prześlij komentarz