środa, 26 listopada 2008

Takie tam z ostatnich dni

Hejka serdecznie i cieplutko wszystkim bez wyjątku, a szczególnie regularnym zaglądaczom, których nie zmartwiła nasza prawie 2-tygodniowa nieobecność. Czyżbyście mieli dar jasnowidzenia? Jeśli to nie ten wyjątkowy dar, a zwykła intuicja podpowiadająca Wam, że u nas mimo milczenia wszystko jest OK, to...OK.;)
Sporo dzieje się wokół mnie, a tempo życia, w jakie niespodziewanie dla siebie samej wpadłam zaczyna przytłaczać i sprawia, że chwilami tracę zdrowy rozsądek, a także - paradoskalnie - ochotę na jakąkolwiek aktywność.
W domu od września mamy totalny kipisz. Już wtedy "wyjechały" z naszego salonu meble, które przez 10 lat zdążyły nam się nie tylko znudzić (zresztą brzydkie były), ale i dzięki Asiolkowi hamującemu na nich podczas biegania z chodzikiem również dość poważnie zniszczyć. Pomysł wymiany mebli zrodził się w mojej głowie zaraz po tym, jak małżowin wreszcie dojrzał do remontu, z którego od wczesnej wiosny usiłowałam uczynić jego osobistą potrzebę. Ale zdaje się zbyt szybko tę jego męską, zrodzoną w bólach wszelakiej maści decyzję (ból number one to czas, który wolał spędzać inaczej) uznałam za swoje zwycięstwo. Odpuściłam nieco i ciągle i wciąż ani mebli nie mamy, ani nawet końca remontu nie widać. Za to widać wszędobylski nieład stworzony w sposób artystyczny przez pudła i worki z rzeczami wyjętymi ze starych mebli oraz narzędzia używane do łatania dziur po półkach lub przycinania i obróbki desek, itp.
W pokoju Uli, która przylatuje na przerwę świąteczno-noworoczną już 14 grudnia, powstała "piłownia", jak orzekła Asia (czyt. warsztat stolarski) oraz przechowalnia części rodzicielskich gratów czekających na swoje nowe miejsce. Wczoraj podesłałam Ulci aktualne fotki z zapytaniem, czy aby na pewno chce wracać, hahaha, ale czy udało mi się jednocześnie pocieszyć ją, że mamy z ojcem jeszcze 2,5 tygodnia na uporządkowanie tego bałaganu...pewności nie mam, ale chyba tak. Tyle, że sama nie wierzę, że zdążymy na czas.
Przed nami malowanie, zakup sprzętów, w tym drobnicy typu karnisze, firanki, obrusy itp. Dobrze, że choć zdążyliśmy już wybrać system modułowy. Choć tyle, bo teraz muszę dobrze zastanowić się nad kompozycją mebelków tak, by były funkcjonalne, a jednocześnie nie zagracały naszego 20-metrowego salonu.;)
Ciągle jestem pod wrażeniem wyjątkowo szybko osiągniętego konsensusu w sprawie wyboru zestawu. Bo ja jestem zwykła Kowalska, a nie hrabina Potocka, jaką chciałby we mnie widzieć mój małżowin, któremu - odkąd "w świecie zaczął bywać" - przestała najwyraźniej podobać się skromność? przeciętność?. Cóż...przepych, za którym niewątpliwie musiałyby iść spore pieniądze (z kolejnego kredytu zresztą) skutecznie znosi moje dobre samopoczucie, a ja we własnym domu pragnę czuć się po prostu jak u siebie, swojsko i przytulnie. Cieszę się zatem, że ostatecznie zgodnie wybraliśmy preferowaną przeze mnie pod każdym względem prostą elegancję i nie będę musiała martwić się o los...dajmy na to komody za 6 tysięcy zeta. Tak, tak. Takie aspiracje ma mój małżowin, niestety, ale dobrze, że choć w takich sytuacjach zachowuję odrobinę rozsądku i udaje mi się być przekonującą.


Dzień za dniem umykają nie wiedzieć kiedy. Czas kurczy się błyskawicznie szczególnie wczesnymi porankami, tymi w tygodniu, gdy Asiolek chodzi do szkoły. No, dobra, jeździ i to od paru dni bez mojego towarzystwa. Doszło jedno dziecko i dla mnie już zabrakło miejsca w samochodzie, więc tylko "wystawiam" Myszkę za bramę, kierowca zgarnia ją, a ja człapiąc klaputami wracam do domu wypić spokojnie wystygłą już herbatę. Co rano powtarza się ten sam scenariusz - wiem, że nie dam rady jej wypić przed wyprawieniem córki do szkoły, a jednak ją zaparzam. Uzależnienie robi swoje, hi hi. Przyznam, że tę pierwszą poranną tea delektuję z najwyższą lubością, do jakiej zdolny jest człowiek wyczerpany do cna w ciągu zaledwie 45 minut.
Asia co prawda bez ociągania wstaje i zasiada na tronie (to, ku mojej nieopisanej radości, właściwie już stało się koniecznością), ale reszta...szkoda gadać...Wszystko jest ważne, tylko nie to, co przed wyjściem z domu najistotniejsze. Asia zyskała przydomek Asia-Guzdrasia, a ja powoli tracę cierpliwość. Już nawet zaczął plątać się po mojej głowie pomysł zatrudnienia nani śniadaniowej, która karmiłaby Asiolka, bym ja mogła spokojnie zająć się całą resztą...Ech...
Ale nic to. Przetrwamy. Najważniejsze, że chęci Myszeczka nie straciła i nadal z przyjemnością spędza czas w szkole, choć czasami z przypływie złości oświadcza stanowczo, że nigdy więcej TAM nie pójdzie i basta. Wiem doskonale, że to nieprawda. I wiem też, że mała szantażystka w nieciekawych dla siebie sytuacjach stosuje próbę sił po prostu.
Na lekcjach nadal pracuje słabo, ale nie martwię się tym zanadto. Od innych rodziców wiem, że dzieci z wodogłowiem mają wolniejsze tempo pracy i trzeba się z tym oswoić. Może z czasem będzie lepiej? Na szczęście nie wpływa to na stopień przyswajania sobie wiedzy. Asia dobrze zna już literki (ma tylko problem z zapamiętaniem "e") i potrafi rozpoznać je niezależnie od czcionki. Zaczyna czytać różne teksty - nie tylko krótkie, jedno- dwuwyrazowe napisy, ale próbuje również czytać ze mną książki. Celowo przerzuciłam się na takie drukowane sporą czcionką, gdyż tradycją już stało się, że każdego wieczora Asiek musi zrealizować potrzebę przeczytania jednego-dwóch zdań, czego nie czyni jeszcze co prawda płynnie, ale jednak z drobniutką pomocą udaje się calkiem nieźle. No i rośnie nam chyba geniusz matematyczny. ;)
Ach! Jestem taka dumna z tej swojej Asieńki!

Ojć, ależ się rozpisałam.
Na koniec pokażę Wam jeszcze naszą niedzielną zimę, z której niewiele już zostało.

darmowy hosting obrazków

Pozdrawiam Was i życzę udanego czwartku.:)

4 komentarze:

Dorota Magda pisze...

Asiolku cieszę się, że robisz ogromne postępy, przynajmniej u Was jest wszystko dobrze...
Mamie i tacie życzę szybkiego zakończenia remonciku a Uli odzyskania własnego pokoju.
Pozdrawiamy gorąco całą Waszą rodzinkę.

Anonimowy pisze...

nie ma to jak remont przed Świętami ;)i brawo dla Asi za zdolności matematyczne ;)

KajaS pisze...

A ja poproszę o fotki wyremontowanego salonu... jak już takowym będzie :) Pozdrówka.

Marta pisze...

Dorotko, zmartwiłaś mnie...te Twoje słowa "przynajmniej u Was jest wszystko dobrze"...Bardzo chciałabym, aby straciły aktualność...trzymam mocno kciuki, aby tak właśnie rychło się stało...
A za życzenia dziękuję ślicznie.
Iwonko, fajnie, że wpadłaś do nas.:)Dzięki za komentarzyk. A ten remont przed świętami...Ha ha ha...Tak naprawdę to nie jestem pewna, czy powinnam się śmiać...może płakać raczej...
Kaju, wiesz...z całą pewnością jak w sam raz aparat mi się zepsuje. Chcesz zobaczyć? Będziesz musiała na kubek gorącej herbaty wpaść do nas. ;)
Pozdrówka cieplutkie dla Was, dziewczynki i udanego łykendu.