poniedziałek, 14 stycznia 2008

Po wizycie pana Janka

Hej, hej. Witam Was serdecznie. Skoro świt chciałoby się powiedzieć, ale za oknem ciemno jeszcze. Dnia przybywa a i owszem, ale widać to jak na razie tylko popołudniu.
Wczorajsze usypianie Asi, czyli głaskanie na dobre spanko skończyło się tym, że także zasnęłam. To chyba nicnierobienie (poza przygotowaniem obiadu) tak bardzo mnie wyczerpało.Image Hosted by ImageShack.us

Przed południem był u nas pan Janek. Myszka, mimo że wcześniej zarzekała się, że ćwiczyć nie będzie, cały zestaw wykonała sprawnie, bez otoczki jęków i wygłupów, co się zdarza jej ostatnio nader często. Pokazała na co ją stać tak na prawdę, gdy się postara. Ba, zaprezentowała nawet więcej umiejętności. Z głupia frant poprosiliśmy ją, aby spróbowała samodzielnego spaceru z jedną laską. No i nie mogłam się nadziwić, bo nie tylko chętnie podjęła wyzwanie, ale i okazało się, że lepiej idzie bez podtrzymywania jej drugiej rączki w ramach asekuracji. Być może zmobilizowała się dlatego, bo od pana Janka dostaje za każde ćwiczenie dwie uśmiechnięte buźki (od nas po jednej) , a za nadprogramowy popis gratisowe...? Nieistotne. Ważne, że utwierdza nas w przekonaniu, że tkwi w niej całkiem spory potencjał, który musimy umiejętnie wykorzystywać z zachowaniem konsekwencji (z czym ja miewam ostatnimi czasy problemy).
Pan Janek nie mógł się nachwalić Asiolka, ale i nas nie potraktował po macoszemu. Mam nadzieję, że udało mi się ukryć fakt, że w duchu pękałam z dumy, iż kondycja Asi i jej rozwój motoryczny to głównie nasza zasługa. Choć prawda jest taka, że gdyby pan Janek nie pojawił się w naszym życiu, to być może nie zbieralibyśmy dziś takich obfitych plonów ciężkiej pracy. Tak, bo to właśnie dzięki wyśmiewanemu w pewnych kręgach Jankowi i krytykowanym zawzięcie jego metodom rehabilitacji Asia umie dziś to, co umie. Nie cofa się w rozwoju ruchowym a widmo wózka inwalidzkiego na stałe oddala się. I oby tak już zostało...
Idę teraz ściągać Asiolka z wyrka, bo przedszkole czeka.
Życzę Wam, kochane babolce, miłego dnia i udanego tygodnia.Image Hosted by ImageShack.us

10 komentarzy:

Anica pisze...

Wielkie, ogromne brawa dla Asiołka i takie same ogromne brawa dla Was za wytrwałość. Marto puchnij nawet pękaj z dumy, kiedyś nadejdzie taki dzień, że Wasza córcia podziękuje za to że jest samodzielna :-)

Marta pisze...

Aniu, na wdzięczność dzieci nie ma co za bardzo liczyć, bo różnie z tym bywa. Najważniejsze, że zaufałam bezgranicznie właściwemu człowiekowi i poddałam się jego wytycznym.;) I ta świadomość, że dzięki niemu nie zaniedbałam niczego, nie uwsteczniłam córci grzechem zaniechania i nie posadziłam z wygodnictwa na wózku pozwoli mi kiedyś zamknąć oczy z poczuciem spełnienia.;) Pozdrówka, buziaki.

Kasia pisze...

Wiesz Marta ja też ćwiczyłam z Grzesiem,nadal ćwiczę,jeżdżę na turnusy i nic.Kiedy jest coś uratowanego z nerwów to coś można zdziałać,kiedy nie ma nic można stanąć na głowie a dziecka na nogi nie postawisz.Przepraszam,że to piszę,ale ja to odbieram w taki sposób,że olałam dziecko i moje nie staje na nogi.Kurde,też ćwiczyłam i ćwiczę i nic.Dlaczego piszesz o posadzeniu na wózek z wygody?
Skoro posadziłam Grześka w wieku dwóch lat to znaczy,że olałam sprawę?
Przykro mi się zrobiło kiedy to przeczytałam,robię wszystko co mogę dla Grzesia i nigdy nie osiągnę tego co osiągnęliście Wy.

Marta pisze...

Kasiu, nie powinnaś brać tego do siebie. Absolutnie. Przecież ja nikogo nie oceniam i nie krytykuję na litość boską, piszę tylko i wyłącznie o swoim dziecku, które ma zupełnie inne możliwości i inny niż Grzesio potencjał (i już ten fakt świadczy o tym, że nie mogłam mieć Ciebie na myśli!!!). Pisząc zupełnie ogólnie o posadzeniu dziecka na wózku z wygody miałam na myśli nie Ciebie i Rafała, a rodziców, którym nie chce się walczyć o jak najlepszą sprawność swoich dzieci, z których można wykrzesać naprawdę wiele, nawet samodzielne chodzenie. Dobra, blog jest zamknięty, mam nadzieję, że nic stąd nie wycieka, więc napiszę wprost (na ile mogę). Pisałam o pewnej grupie mam, właśnie tych wyśmiewających naszego Janka najprawdopodobniej z zazdrości. Tak sądzę, gdyż ich dzieci cofnęły się w rozwoju ruchowym przez ich zaniechanie. A jak najlepiej wytłumaczyć swoje lenistwo? Ano właśnie wyśmiewając, krytykując i dyskredytując określone osoby w oczach innych. To po prostu szukanie wytłumaczenia dla samych siebie...Mam nadzieję, że nie napisałam zbyt dużo...Moje przemyślenia są formułowane odnośnie tylko i wyłącznie Asi, są ogólne i brak w nich wycieczek personalnych, choć mogłabym się pokusić o nie, skoro zaprosiłam tu tylko osoby, którym ufam. Jednak prawda jest taka, że miałam konkretny powód do tego zamkniętego dla szerokiego grona bloga - tamten był źródłem sensacji i plot na prywatnych łączach (telefony, gadulec, spotkania). Jeśli i ten miałby mieć podobny charakter to będę musiała go zamknąć na amen. Mam nadzieję (ależ się powtarzam), że wyjaśniłam Ci wszystko na tyle, byś już nie musiała czuć się urażona. Tak czy siak: przepraszam. Pozdrówka, buziaki, Marta.

Kasia pisze...

Skoro mnie zaprosiłaś,znaczy mnie już troche znasz i zamykać bloga nie będzie trzeba.
Może ja przewrażliwiona jestem,ale na Krainie od innych mam też czytałam,że ćwiczenia zdziałają cuda,bez nich ich dziecko by nie chodziło i powiem Ci szczerze,że szlag mnie wtedy trafia,bo ja robię to samo i zero efektów.A wózek inwalidzki przedstawiają jako dosłownie koniec wszystkiego,dno i mogiła.
No i jak tu wyczytałam o tym wózku to chyba mnie poniosło.Sorka.:)

Marta pisze...

Kasiu, naprawdę zupełnie niepotrzebnie... Ćwiczenia działają cuda, naprawdę.Szkoda tylko, że w mniemaniu co poniektórych ten cud to chodzenie...Cóż ja cuda pojmuję inaczej.;) To, że dbasz zawzięcie o to, by w codzienności Twojego synia ich nie zabrakło jest moim zdaniem niezwykle istotne i też prowadzi do cudu - Grześ zachowa dzięki nim należytą masę mięśni i najlepszą z możliwych kondycję. Dzięki Twojej pracy zawsze będzie miał siłę samodzielnie siadać, raczkować, przewracać się, przekręcać, podnosić rączki do góry, itd.itp.To podwaliny do czegoś innego, co wierzę, że przyjdzie wraz z rozwojem medycyny i techniki. Widzisz, ja po prostu nie rozumiem tych mam, które są przekonane, że 2-3 turnusy w roku i zajęcia w OWI 2 razy w tygodniu w zupełności wystarczą. Znasz powiedzenie, że organ nie używany zanika? Na pewno znasz. I tak nie ćwiczone systematycznie/nie wzmacniane mięśnie zanikają...kurczę, obserwowałam kilka lat jedno takie dziecko, które dziś już w zasadzie nawet siedzieć nie ma za bardzo na czym...Kasiu, trzymaj nadal tak, jak trzymasz.;)Znam Grzesia i wiem doskonale, że to bardzo zadbany facet.A sadzając Go na wózku dałaś Mu swobodę i niezależność, której póki co nie mogłaś zapewnić Mu w inny sposób. I powiem Ci jeszcze, że mimo, że u nas na razie widmo wózka oddala się, to nie mogę dziś przewidzieć, co się w życiu wydarzy. Może się za kilka lat okazać, że to, o co teraz tak usilnie wlaczymy obróci się w niwecz. I będę musiała się z tym pogodzić. I kupię wózek. Może też być tak, że naszych odległości (a znasz je przecież) Asia nie będzie mogła jednak pokonywać samodzielnie. I wtedy też zafunduję jej wózek. Bo niezależność jest bodaj najważniejsza dla zachowania komfortu psychicznego, a naszym zadaniem jest o to zadbać w sposób jak najbardziej możliwy. Pozdrówka, buziole, miłych snów. Ja spadam już do wyra, bo od jutra próbuję nowego sposobu na Asiolowe ćwiczenia, przeciwko którym akurat mi się buntuje jak diabli. Jutro o tym skrobne szerzej.;) Papatki.

KajaS pisze...

Sama nie wiem co napisac... Jestem godna podziwu dla Ciebie Martek, za wiarę i wytrwałośc w cwiczeniach Asi. I chociaż z całego serca wierzę, że jej forma i ogromne postępy są w 99% tylko Waszą zasługą no i p.Janka, to nie potrafie zrozumiec sama siebie. dlaczego nie potrafię uwierzyc w mozliwości Krzysia, skoro nawet p.Janek potwierdził, że takie są. Tłumaczę to sobie tylko tym, że mi się za mało chce.... Czyżbym była niedojrzałą, samolubną matką? Dlaczego dziecko, czy dzieci, które potrzebują pomocy i wiary w ich możliwości mają takich rodziców? I skąd mam wziąc wiarę i siłę do cwiczeń, przy których Bysiek tak się wścieka? Marta... czy Wy wierzyliście od początku że macie szansę, tak bardzo jej pomóc? Nie chcę byc matką o jakich piszecie... a na razie właśnie taka jestem... :(((
Mimo iż na własne oczy widziałam ogromne postępy Asi.. od balkonika nad morzem, do kól w Nowej Soli.. Całuję Was serdecznie...

Marta pisze...

Kaju, tak sobie myślę, że połowę sukcesu w dążeniu do usprawniania Bysia masz już za sobą - jesteś świadoma swojej niemocy, która póki co paraliżuje Twoje czyny.Tak więc, jak widzisz, wcale nie jesteś taką mamusią, o jakich tu była wzmianka. Pytasz, czy my od początku wierzyliśmy...Cóż, z całą stanowczością mogę powiedzieć tylko o swoich własnych odczuciach. W to, że zadamy kłam rokowaniom lekarzy (Asia miała być, jak wiesz, roślinką) wierzyłam mocno dopóki nie przyszła na świat. Potem ogarnęło mnie zwątpienie. Najpierw, gdy niemal umierała, potem, gdy przez wiele wiele miesięcy rehabilitacja wydawała się zupełnie bezsensowna. Wiesz, brak widocznych efektów kilkukrotnych w ciągu dnia ćwiczeń... Dopiero mniej więcej w 13-tym miesiącu życia Asi przestałam traktować rehabilitację jako coś co zostało mi narzucone a ja nie miałam odwagi sprzeciwić się temu. Tak było...Nie chciałam po prostu zostać sama z tym wszystkim co dotyczyło problemów Asi i całkowicie, choć bez przekonania podporządkowałam się dyrektywom Janeczka, któremu zaufałam w ciemno i jak czas pokazał całkiem słusznie. Ten 13-ty miesiąc Asiowy był przełomowy w moim spojrzeniu na rezygnację w pewnym sensie z siebie na rzecz Asi właśnie - moje dziecko samodzielnie usiadło, chwilę później (dokładnie 16 listopada) bez niczyjej pomocy stanęło w łóżeczku...Dopiero wtedy zrozumiałam, że poprawy nie można oczekiwać w ciągu kilku dni czy tygodni, a nawet miesięcy. My nawet kilkanaście czekaliśmy, by przekonać się, że warto poświęcić swój czas każdego dnia na usprawnianie. Później przyszła kolejna refleksja. Tak trudno jest na początku, potem jest lżej, bo dobrze "wypracowane" dziecko zaczyna mile zaskakiwać swoim rozwojem motorycznym, bazując na tym, co zostało mu zakodowane w łepetynce. I uwierz mi, że każdy najmniejszy sukcesik smyka, który rodzic-rehabilitant w pocie czoła z nim wypracuje daje potężnego kopa do dalszej walki o kolejne. Czasem bywa ciężko z pacyfikacją dziecka, ale wtedy próbuje się różnych na to sposobów (poczytaj pierwszego bloga i wypowiedzi rodziców na NK). Jedno jest pewne - dziecko MUSI wiedzieć, że to Ty wyznaczasz reguły gry, a nie ono i że nie zmiękczą Cię jego łzy. Dobra, na razie trza spacyfikować pewną mamusię, której brak wiary we własne możliwości i ma niską samoocenę.;) Czy ta mamusia chce dla swojego synka jak najlepiej? Jasne, że chce. A skoro synio ma niezły potencjał (pamiętaj, że p. Janek jest naprawdę doświadczonym rehabilitantem i wie, co mówi), to niech zmobilizuje się i zacznie go wykorzystywać z korzyścią nie tylko dla niego, ale i dla siebie samej. Mamusia nie będzie wiecznie młoda, sił jej będzie ubywać a synio rośnie... No, Kaja, jeszcze nie jest za późno na noworoczne postanowienia. ;)Pozdrawiam cieplutko, całuję mocno.

KajaS pisze...

Dzięki Martek... To postanowienie, już jest coraz silniejsze, bo obiecałam sobie, że jeśli ucieknę z Radziszowa, to biorę się w końcu z powrotem do roboty... mam nadzieję, że leń odejdzie na dobre, a wiara da siłę... Całuję.

Marta pisze...

Kajka, wierzę w Ciebie. I jestem pewna, że wkrótce będziemy wspólnie cieszyć się z lawiny sukcesów Twojego synia. Przecież nie możesz mi odebrać tej przyjemności!;)Pozdrówka, buziolki.