poniedziałek, 8 września 2008

Deszczem i słońcem dziś piszę

No i jak by nie patrzeć rozpoczął się nowy tydzień. Kolejne dni gonienia w piętkę, żeby ze wszystkim zdążyć na czas i nie wykończyć się przy okazji, bo zmęczenie nieźle daje mi w kość. A raczej w kości.
Starzy ludzie nie powinni mieć dzieci w ogóle, a niepełnosprawnych w szczególe. Dwa dni weekendu to stanowczo za mało na chwilę obecną, abym mogła zniwelować w zadowalającym stopniu ból kręgosłupa, stóp i dłoni narastający dzień po dniu od pchania wózka to pod górę, to w dół. A jeszcze przed wakacjami dawałam radę... Nie sądziłam, że w tak krótkim czasie może człowiekowi ubyć tyle sił... Już nie mogę doczekać się wydania decyzji o dowozie Asiolka do szkoły i przyjmę ją chyba jak błogosławieństwo boże...

W dniu rozpoczęcia roku szkolnego złożyłam w przedszkolu podanie. Poprosiłam o wypisanie Asi i - tak jak zamierzałam - o zwrot wpisowego, bo w końcu żadna to strata dla finansów przedszkola, skoro już - tego jestem pewna - na miejce mojego dziecka zostało przyjęte kolejne, którego rodzic też musiał wnieść opłatę wpisową i to nawet 50 zeta wyższą... No tak, dla przedszkola nie, ale dla dyrekcji widać jak najbardziej, co wnioskuję po braku odzewu z jej strony. Ja nie zbiednieję, zresztą ta forsa i tak została odżałowana. Tylko czy ktokolwiek kiedykolwiek wzbogacił się w podobnych okolicznościach...?
Na dokładkę dorzucę sprawę umowy z przedszkolem, z której ja wywiązałam się (wniosłam wszystkie opłaty i każdą w terminie), ono zaś nie. Do tej pory milczałam, ale czemu niby mam tego nie powiedzieć głośno i wyraźnie? W końcu dokument, który podpisałam w czerwcu 2007 nazywa się "Umowa o przeprowadzenie nauczania [tu dane stron] w zakresie przedszkola, w ramach obowiązującego programu zgodnie z przepisami prawa i wymaganiami Ministerstwa właściwego do spraw oświaty i wychowania".
W ostatnim dniu dostałam teczkę z pracami Asi i jej podręczniki-ćwiczenia, po przejrzeniu których doznałam szoku (nie tylko zresztą ja, bo paru osobom książki pokazałam). Faktem jest, że Myszka w pierwszym semestrze sporo opuściła z powodu chorób, ale jednocześnie faktem jest, że jej ćwiczenia są właściwie puste. Zatem nie tylko braki nie były uzupełniane pod czujnym okiem pani, choć byłam wielokrotnie zapewniana, że są, ale najwyraźniej najczęściej nie było też Asinej pracy na bieżąco! To co, ja się pytam, robiły dwie nauczycielki? I ciekawe, czy pani dyrektor o tym wie (cokolwiek to znaczy)?
Moją złość spotęgowało podszyte ironią pytanie zadane mi w szkole, czy jestem zadowolona z TEGO przedszkola. I rozmowy odbyte zupełnie przez przypadek n/t drugiej placówki pod wezwaniem tej samej dyrektorki.
Z całym szacuneczkiem, droga pani, ale chyba czas na jakąś kontrolę, co?

Dobrze, że mam sporo powodów do radości dla równowagi.
Po pierwsze cieszy łatwość z jaką Asieńka weszła w nowe środowisko dzięki pobytowi w przedszkolu (to w zasadzie jedyna korzyść z tych czterech prawie stówek miesięcznie).
W szkole jest tak, że Asia już nie mogła doczekać się poniedziałku i dopytywała, czy weekend jest konieczny. Zaś sprawa, która najbardziej chyba spędzała mi sen z oczu okazała się nie warta zamartwiania - panie miały w ubiegłym roku w swojej grupie dziewczynkę z rozszczepem kręgosłupa, więc są już obznajomione dobrze z tematem dysfunkcji zwieraczy, więc nie ma żadnego problemu w związku z koniecznością zmiany pampka. Manewr czyniony dyskretnie, po wyprowadzeniu Mysi do gabinetu, nie wpędza jej w poczucie zawstydzenia i kompleksów zarazem. I to jest super.
Pani dyrektor nie zmieniła się nic a nic od czasów, gdy do tej szkoły chodziły moje starsze córy - ciagle i wciąż to dziecko i jego rodzic stoją na pierwszym miejscu. Dopiero tu czuję, że wszelkie przejawy życzliwości nie są okraszone fałszywym uśmiechem.

A na koniec pochwalę się w końcu czymś, co napawa mnie i dumą, i wiarą, i przeogromną radością...choć kłopotów z Robalcem też ostatnio jest małe conieco.
Otóż Asia od jakiegoś czasu dość wytrwale podejmuje próby chodzenia bez kuli! To są dwa do czterech kroczków, ale nie powiem tym razem, że to tylko tyle, ale że aż tyle! I - oczywiście - poczytuję to sobie za sukces mojej córeńki, która miała być wg lekarzy roślinką...

Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i życzę udanego tygodnia.

5 komentarzy:

Ewa pisze...

Hip hip hura hura hura !!!!!
Marta cieszę się razem z Tobą a przed oczami mam taniec radości Asi hi hi.
Bardzo czekałam na wiadomości z frontu zerówkowego. U nas też jak najbardziej ok. :)) Kuba zadowolony czego chcieć więcej ?

Anonimowy pisze...

Marta tak sie cieszę gratulacje dla Asi dzielnej małej kobietki :D I współczuje tego zmęczenia, mam nadziję że wkrótce będziesz mieć więcej sił :D

kaja pisze...

Bardzo się cieszę ,że Asia tak dobrze się zaaklimatyzowała w nowym środowisku:)a Tobie życzę dużo sił i zdrówka:) Pozdrawiam cieplutko.

Marta pisze...

Ewciu, bardzo cieszę się, że Kubuś wystartował pełen zadowolenia. Oby to nie zmieniło się w ciągu roku. W końcu to właśnie przyciągająca atmosfera rodzi chciejstwo i w dużej mierze gwarantuje osiąganie sukcesów. Kubusiowi życzę raz jeszcze wspaniałych osiągnięć i dumy z nich całej rodzince.;)
Celinko, przyciąganie działa! Dziś właśnie myślałam o Tobie bardziej intensywnie niż zwykle i proszę - oto jesteś. Dziękuję, że dałaś znak życia. I za komentarz także.
Kaju, myśl, że i Tobie sprawia przyjemność wszystko dobre, co się u nas dzieje, jest bardzo bardzo miła.:)
Babolce moje kochane, dziękuję Wam serdecznie, pozdrawiam Was cieplutko, a i buziole podsyłam.

KajaS pisze...

.... te trzy kroczki spowodowały, że łzy w oczach mi stanęły... Asiol, jeśli Ty miałaś być roślinką, to z całą pewnością najpiękniejszą i NAJWYTRWALSZĄ różą jaką ja widziałam..... Całuski