wtorek, 4 marca 2008

W odpowiedzi na komenty do poprzedniej notki

Witam Was, dziewczynki jak za dawnych czasów. Nocnie znaczy się.
Aby przypadkiem świt mnie nie zastał tu odpowiem na Wasze komentarze. He he. Bo szlakulec mnie już zaczął trafiać - najpierw przez 5 dni nie mogłam załadować filmiku z Asią, teraz od ponad godziny nie mogę dodać komentarza. Czy to się czasem nie nazywa złośliwością rzeczy martwych?
A więc proszę, kochane, czytajcie:
Ewciu, dziękuję za miły komentarz i pozdrowienia dla Asi. Przekażę jej jutro. Nie, po prostu przeczytam, bo od jakiegoś czasu chętnie zagląda ze mną na swój blogasek. My także pozdrawiamy Ciebie cieplutko i ślemy buziaki.
Kalu, nawet tak nie żartuj, bo może okazać się, że za córką nie nadążę. Hi hi.Pozdrówka, buziaki.
Kaju, ależ bardzo proszę.;) Pozdrowionka, buziaczyska.
PS. A jak tam Krzysiowa wysypka?
Dobrej nocki, Babolce i miłego wtorku.:)

7 komentarzy:

KajaS pisze...

Już wiesz, że wysypki nie ma... :)
A złośliwość rzeczy martwych zdarza się każdemu... - to tak na pocieszenie.

ewka00@onet.eu pisze...

dziękuję za pozdrowienia, no proszę ...to ty nie możesz swoich komentarzy wrzucać...i posta nam wystosowałaś...tys piknie..-;))))

Kala pisze...

ale ja absolutnie nie żartowałam... teraz to sobie mamuśka musi jakieś rolki sprawić i Asiołka ganiać po domu :)

Marta pisze...

No, Kalu, to jeszcze lepszy żart. ;)

Olusia pisze...

No to jestem :))))))))))) Ściskam Was mocno, mocno babeczki moje kochane :)) Asiolku....wyczyn z kulami to teraz ulubiony filmik Adiego...no może to jednak chodzi o ten przepięknie wyśpiewany alfabet :))

Anica pisze...

Ale miałam niespodzianką - klikam w zakątek Asiołka i nie każą mi wpisywać hasła i użytkownika, Marto bardzo się cieszę, że blog Asi jest ogólnie dostępny - Twoja mała córeczka daje tyle nadzieji :-)

Marta pisze...

Aniu, mam nadzieję, że wszystko co piszę tutaj o Asieńce podbudowuje rodziców i daje im siłę do walki o lepsze jutro dla swoich dzieciaczków. Chciałabym bardzo, by przerażeni faktem RKiW pogodzili się z nim, zaakceptowali i nabrali przekonania, że warto walczyć. Mimo, że trudno przewidzieć rozwój wypadków, mimo złych rokowań - warto. Do tej prawdy dochodziłam samotnie (w sieci pojawiłam sie dopiero, gdy Myszka miała 1,5 roku)przez wiele miesięcy widząc tylko bezsens swoich starań. Ale wystarczył pierwszy wypracowany z mozołem sukces...;) I dodam, że wielkim sukcesem jest także to, że stan dziecka nie pogarsza się, biorąc pod uwagę jego możliwości nieporównywalne z możliwościami Asi. To także jest bardzo bardzo ważne i wymaga ogromu pracy z pociechą. No, ale akurat Tobie to nie musze przecież tak naprawdę tego tłumaczyć. ;)Pozdrówka, buziaki.